Zaczyna się apokaliptycznie. Dosłownie. Bomby spadają na amerykańskie miasto zamieniając je w burzę ognia. Kilkoro mieszkańców bloku/kamienicy/apartamentowca/łotewer znajduje schronienie w piwnicy zamienionej w nuklearny schron przez Michaela Biehna (ciekawe czy pomyślał „not again!”, gdy zobaczył bomby). Jak przystało na każdego kogosia, kto buduje w piwnicy schron atomowy, także i ten twórca wydaje się, że ma lekkiego szmergla. I w sumie nic dziwnego. Latami zbierał puszki fasoli, a teraz ci sobie przyszli i mu ją zjedzą. Na razie jednak to żaden problem. Poważniejszym jest fakt, że ktoś zaczyna się dobijać do drzwi ich schronu. Palnikiem acetylenowym.
Filmów o nuklearnej zagładzie było już sporo. Takoż samo wiele było filmach o ludziach zamkniętych w odosobnionych pomieszczeniach i skazanych na swoje towarzystwo przez dłuższy czas. Widział ktoś kiedyś film o ludziach w takiej sytuacji, którzy bez wyjątku się miłowali i pomagali sobie w każdym problemie byle tylko przetrwać? No. To jeśli myślicie, że to może taki właśnie film, to się mylicie.
A szkoda. Bo przez ułamek sekundy wydawało się, że wbrew trailerowi akcja filmu przeniesie się poza kilka pomieszczeń schronu. Niestety, kiedy zaczęło się robić ciekawie, to szybko zostaliśmy sprowadzeni z powrotem na ziemię. A właściwie to pod nią do schronu.
A w schronie to już wiadomo. Moralitet o człowieczeństwie i jednostce w ekstremalnym położeniu. A co robi jednostka w ekstremalnym położeniu? Dostaje pierdolca i wychodzi z niej wszystko co najgorsze. Historia znana i stara jak świat – nie zauważyłem sensu przeciągania jej do dwóch godzin przez co końcówkę obejrzałem na przewijaniu. 6/10
(1352)
Podziel się tym artykułem: