×

Serialowo, s03e12

Jak każdy szanujący się serial także i „Serialowo” powraca po zimowej przerwie. Może na jeden odcinek, może na dwa, a może na trochę więcej. Ale powraca.

Na początek refleksja. Często zazdrościłem i zazdroszczę mojemu ojcu, że żył w czasach sukcesów polskiej piłki nożnej. Mnie jak na razie nie dane było cieszyć się z medali na mistrzostwach świata (no na siłę w Hiszpanii), stąd ta zazdrość, że mógł jechać na Śląski i patrzeć jak lejemy Angoli, Holandię itd. Ale tak sobie myślę, wracając do sedna, że i mnie za parę lat będzie można pozazdrościć, że żyłem w czasach „Prison Breaka”, „Losta”, „24”… W mojej opinii aktualnie nie ma żadnego serialu, który mógłby się z nimi równać. Który rewolucjonizuje telewizję i wyznacza ścieżki nowych możliwości. Seriale osiągnęły aktualnie bardzo wysoki poziom i wielu udaje się go utrzymać, ale techniczna maestria to nie wszystko… Koniec refleksji.

Game of Thrones, 1×01-02

Zdanie na temat fantasy mam wyrobione i go nie zmieniam. Otóż fantasy to gatunek bardzo prosty i niewymagający – jedynym problemem, jaki stawia przed autorem czy to powieści, filmu czy serialu jest nazwotwórstwo. Jeśli potrafisz tworzyć chwytliwe nazwy – masz wielką szansę, by zaistnieć w świecie fantasy. Wszystko w nim jest bowiem takie same jak w normalnym świecie tylko inaczej się nazywa. Masz jakiś połać ziemi, nazywasz go. Dzielisz na królestwa, które zamieszkują różne plemiona specjalizujące się w jakimś konkretnym rzemiośle. Królestwa zamieszkują zwierzęta, które np. wyglądają jak wilki, ale nazywają się inaczej, albo pełnią to samo zastosowanie co konie, ale mają sześć nóg. Itd. itd. Wszystko to, co stworzyłeś musisz nazwać i voila – stworzyłeś swój własny świat fantasy. A jeśli potrafisz wymyślić jakiś nieistniejący język od razu przechodzisz do klasyki gatunku.

Piszę o tym nie bez przyczyny, bo myślę, że właśnie to wyjaśnia mój stosunek do „Gry o tron”. Stosunek, który można określić poprzez prostackie: „dupy nie urywa”.

Nie dajcie się jednak zmylić. „Grę o tron” uważam za bardzo dobry serial, który szybciutko mnie wciągnął i który oglądał będę na pewno. Wydaje mi się, że nie czeka go los „Boardwalk Empire”, który zaczął się świetnie, a potem stanął w miejscu i już nie ruszył (no chyba, że po tym jak dałem mu cancela). Opowieść fantasy daje dużo więcej możliwości i sądzę, że zostaną one wykorzystane. W końcu jest co przerabiać na serial – powstał on na podstawie książkowej sagi, której nie znam i której poznawał nie będę. Poczekam na kolejne odcinki, których pewnie może być sporo, jeśli te wszystkie dzieciaki zaczną rosnąć.

O walorach czysto filmowych nie będę się rozpisywał, bo tak jak napisałem na początku – wielkie produkcje telewizyjne to obecnie niemal gwarancja świetnego wykonania technicznego.

Survivor <22×12

Dawno już pogubiłem się w numeracjach…

Nie będę kłamał – jak zawsze oglądam z przyjemnością i to jedyna obecnie seria, którą staram się obejrzeć jak najszybciej po premierze. Ciekaw jestem co dalej i nie chcę czekać nie wiadomo ile. Paradoksalnie na odwrót jednak do „Gry o tron”, to wcale nie oznacza, że aktualny sezon jest świetny. W porównaniu do innych jest raczej przeciętny. No ale co „Survivor” to „Survivor”!

O ile na początku sezonu miałem wrażenie, że za dużo twistów wskazuje na to, że może i ktoś miesza przy tym, co dzieje się w programie, to od kilku już odcinków takiego wrażenia mieć nie można, bo tak naprawdę to nie dzieje się prawie nic. Jedno plemię zmonopolizowało rozgrywki i trudno nawet mówić o jakichś większych blindside’ach, bo jak po sznurku polecieli ci, co mieli polecieć. Myślę jednak, że to dobrze, a konsekwencję w eliminowaniu nieprzyjaciół podziwiam, bo już wystarczająco często wkurzałem się, że uczestnicy sami utrudniają sobie to, co proste. Stąd na sezon nie narzekam, choć pod względem emocji i twistów montażyści nieźle się muszą napocić, żeby przygotować emocjonujący odcinek.

Przy okazji pomysł z Redemption Island się sprawdził, bo bez niej to wydaje mi się, że sezon byłby bardzo nudny. A może nie tyle nudny co monotonny. Trochę chyba tylko za długo ich tam trzymają, bo wydaje mi się, że wkroczenie jednej z osób tam siedzących prosto do finału będzie trochę niesprawiedliwe. A może poczekają, aż liczebność pozostałych w grze i tych na Redemptionie się wyrówna i zrobią jakiś wspólny kontest o przetrwanie?

Roba polubiłem już na dobre i dobrze, bo to on gra tu pierwsze skrzypce. W zasadzie program powinien się nazywać „Boston Rob Vs. Redemption Island”. Życzę mu, żeby wygrał.

W poprzednim sezonie podejrzewałem, że może Fabio się zgrywa i na koniec okaże się megamózgowcem. Nic takiego się nie stało. W tym sezonie szansę na takiego megatwista ma Phillip. Jeśli okaże się, że grał takiego świra to nie pozostanie nic innego jak tylko uchylić przed nim kapelusza.

A jedyne co mnie lekko irytuje to fakt, że nikt nie szuka hidden idola. Wiadomo, że go nie znajdzie, bo ma go Rob, ale reszta o tym nie wie i uważam za dziwne, że od kilku odcinków nikt go nie szuka ani się na jego temat nie zająknie.

The Killing <1×06

Jeśli jeszcze nie zaczęliście oglądać „The Killing” to pora szybko to nadrobić. Dupy Wam nie urwie, ale nie można mu odmówić sprawności w opowiadaniu kryminalnej historii. Technicznie bez zarzutu, a na dodatek cegiełkę do tego dołożyła nasza Agnieszka Holland, która wyreżyserowała szósty odcinek.

A czemu dupy nie urwie? Ano temu, że opowiada historię jakich wiele. Zginęła dziewczyna, policja szuka mordercy. Jedne tropy się urywają, inne się pojawiają – wciąż wiadomo niewiele. Z pewnością wydarzy się jeszcze wiele i sporo rzeczy wyjdzie na jaw, ale nie sądzę, żeby zmieniło to obecny stan, czyli: doprowadzamy do perfekcji opowiadanie historii, którą już znacie. Zdecydowanie brakuje tu czegoś, co fabularnie wyróżniłoby „The Killing” od innych podobnych historii.

Owszem, klimat został tu stworzony świetny, a wielkim plusem jest to, że serialowi nie sposób odmówić realizmu (cały czas masz wrażenie, że oglądasz przygody ludzi z krwi i kości, a nie wypacykowanych w photoshopie bohaterów, którzy ratują wszechświat jedną ręką, a drugą podrywają najlepsze towary w mieście), ale brakuje mi tu zdecydowanie czegoś takiego, po czym mógłbym powiedzieć: WOW!

Choć z niecierpliwością czekam jak rozwinie się wątek polskiej mafii 🙂

The Borgias <1×06

Serialom historycznym do tej pory mówiłem „nie”, ale temu powiedziałem „tak” i nie żałuję jak na razie.

Choć znów zmuszony jestem westchnąć, że pomimo sprawnej realizacji i cudownie zblazowanemu Jeremy’emu Ironsowi serial ów nie jest mi w stanie zaprezentować emocji, od których moje cztery litery powędrowałyby na skraj krzesła. Owszem, wszystko fajnie i seans jest przyjemnością przetykaną uśmieszkami i pozytywnymi wrażeniami, ale dechu to wszystko nie zapiera.

Ostatecznie jednak jakieś ograniczenie scenarzyści mają w historii, której choćby chcieli pozmyślać to za wiele nie mogą tego zrobić. Stąd pozostaje przyjemne śledzenie kawałka historii naszej planety i to musi wystarczyć. Mnie wystarcza.

Ale nie ręczę za siebie i jak któregoś razu ktoś po raz milionowy powtórzy nazwisko „Giulia Farnese” to wyjdę z siebie i stanę obok.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004