Stacja amc ze swoimi flagowymi „Mad Menami”, którzy wciąż na mnie czekają oraz „Breaking Bad„, na które z kolei czekam ja szybko i zasłużenie dorobiła się miana stacji genialnymi serialami stojącymi. Miano to zasługujące na podziw innych stacji, ale i też ustawiające poprzeczkę dość wysoko przed kolejnymi produkcjami tej stacji. Na tyle wysoko, że jeszcze żadnemu z kolejnych seriali amc nie udało się jej przeskoczyć. Nie można mówić, że stało się tak za sprawą ich niskiego poziomu, bo o tym mowy nie ma, ale też żaden z nich choćby trochę dupy nie urwał. I choć mają swoich fanów, to jednak do szaleństwa na ich punkcie daleko. „The Prisoner” już się go nie doczeka, bo ten miniserial zakończył zdaje się swój żywot – ot po prostu stanowił zamkniętą całość o ile mi wiadomo, a sprawdzać mi się nie chce, a „The Walking Dead” po dwóch bardzo dobrych odcinkach w odcinkach kolejnych zabił nudą niestety. Coś tam chyba po drodze jeszcze było, ale jeśli tak to mnie ominęło. No a teraz przyszedł czas na „The Killing”, czyli kolejny po „The Prisonerze” remake europejskiego hitu, tym razem duńskiego.
Ostatniego dnia służby (jakże by inaczej) dzielna pani policjant łudząco podobna do Clarice Starling (co ciekawe jedna z bohaterek, choć inna, nazywa się właśnie Starling) zostaje wezwana do tajemniczego znaleziska w szczerym polu. Fragment ubrania i dowód osobisty wskazują na to, że miało tu miejsce coś niedobrego. I rzeczywiście, szybko okazuje się, że zaginęła jedna z uczennic miejscowego liceum.
Obejrzałem jak na razie jeden odcinek (czyt. połowę wyświetlonych razem dwóch odcinków) i póki co jest dobrze, aczkolwiek dla osoby znającej oryginał absolutnie żadnego szału tu nie ma. Remake nakręcony został w zasadzie punkt po punkcie na podstawie pierwowzoru, a drobne zmiany w stosunku do niego (o ile mnie pamięć nie zawodzi trochę inaczej rozegrano prywatny wątek głównej bohaterki) nie wnoszą absolutnie nic nowego. Dlatego jeśli nie widzieliście ani oryginału ani remake’u, to być może zaczynając przygodę z amc’owym „The Killing” będziecie mieli więcej pozytywnych emocji niż ja. Bo to naprawdę fajnie zapowiadająca się produkcja z deszczowym klimatem, tajemniczym morderstwem i początkiem śledztwa w tej sprawie. Takie serialowe połączenie „Milczenia owiec” i „Siedem”, przy czym wydaje mi się, że amerykańskie wykonanie jest bardziej emocjonujące niż oryginał, którego odcinki były o parę minut dłuższe, a co za tym idzie można było tu i ówdzie przynudzić. Co z tego skoro wtórne i dla kogoś, kto już to widział właściwie zbędne do oglądania. Choć ja akurat będę oglądał, bo w oryginale stanąłem na razie na czwartym odcinku i przestałem oglądać wiedząc, że wkrótce będzie można zobaczyć remake. Przemęczę więc te cztery skopiowane toczka w toczkę odcinki i dopiero potem będę mógł ostatecznie powiedzieć, czy warto być wiernym widzem „The Killing”.
A póki co będę zachodził w głowę, dlaczego postać o nazwisku Larsen jest w remake’u pochodzenia polskiego. Najprawdopodobniej, bo nigdzie nie jest powiedziane, że wypowiadane przez tę postać słowo „ukoczana” to polska „ukochana”.
A teraz przejdźmy do zupełnie innego serialu, który z poprzednim niejako łączy kwestia pochodzenia. Oto kolejna stacja telewizyjna, która w ostatnich latach wyprodukowała serialowy megahit próbuje swoich sił w wypromowaniu następnego produktu. Mowa o Showtime, z której stajni pochodzi „Dexter” i która właśnie wypuściła między wilki swój historyczny serial „The Borgias”, który w tym sezonie będzie miał godnych historycznych przeciwników w postaci „Camelot”, który jednak zbiera marne recenzje i którego nie spróbuję oraz „Game of Thrones”, który już niedługo.
Rok pański 1492. Umiera papież Innocenty któryś tam, a na nadchodzącym konklawe zbierają się kardynalskie sępy, by powalczyć o białą czapkę. Wśród nich największym sprytem wykazuje się kardynał Borgia (Jeremy Irons), który w wyniku knowania i przekupstw zasiada na tronie piotrowym. A to dopiero początek jego krwawych przygód. Jego i jego uroczej rodzinki – kochanki sprawiającej wrażenie żony (za chwilę dołączy kochanka sprawiająca wrażenie kochanki), dwóch synów i córki.
Moje doświadczenie z serialami historycznymi jest właściwie żadne („Czterech pancernych” nie liczę). Nie oglądałem ani „Rzymu” ani „Tudorów” więc nie dane mi jest porównywać te produkcje do „The Borgias”. Porównywać więc nie będę, ale napiszę, że pilotowy odcinek bardzo mi się podobał i chętnie będę oglądał go dalej. Choć biorę pod uwagę, że piloty zwykle się podobają, a potem bywa już różnie. Czujny też jestem na nazwisko scenarzysty i reżysera pilota – Neila Jordana, bo wiem, że to nic nie znaczy. Scorsese zrobił pilota „Boardwalk Empire„, a do końca tego serialu nie dotrwałem.
Tak czy siak w myśl wyświechtanego powiedzenia o życiu jako twórcy scenariuszy, „The Borgias” zabiera nas na kolorową wycieczkę w czasy, gdy knowania stanowiły codzienność, w szkołach uczono jak przyrządzać truciznę, po fajki do kiosku leciało się z mieczem przypiętym do paska, a kościół walczył o jeszcze większą niezależność w oderwaniu do czegokolwiek. A bycie głową kościoła znaczyło bycie królem świata (czasy się zmieniają, pięćset lat później wystarczyło stanąć na dziobie statku), którego to króla każdy chce zabić. Być może o zachwytach można by było pisać, gdyby pokazane to zostało w „spartacusowy” sposób, ale że tak nie jest, to zachwycać się nie będę. Skandalizująca jest tu bowiem bardziej treść niż forma. Przeto fani tryskającej krwi i cycków mogą być zawiedzeni, ale za to wszyscy narzekający na kościół znajdą tu wiele atrakcji. Wielce to ciekawy obraz ówczesnej obyczajowości i kościelnej mentalności Kalego, lub jak miłośnicy metafor wolą – kolejny to przykład na ścieki zawinięte w papierek cukierka. A raczej kardynale szaty.
Z tego co wyczytałem ma być dziesięć odcinków, a potem być może drugi sezon. Osobiście wolałbym, żeby pozostali przy jednym sezonie, bo losy rodziny Borgiów choć kolorowe i ekscytujące, to chyba jednak na jeden sezon wystarczające. A rozwlekanie historii niczemu dobremu zwykle nie służy. A propos historii, to pewnie nosem pokręcą tu specjaliści od niej, bo jak mniemam trochę przekłamań się tu znajdzie. Ot choćby zawyżony wiek Lukrecji, czy uczynienie Cezara Borgii pierworodnym synem przyszłego papieża. Z drugiej strony nie można mówić o tym, że twórcy olali historię i napisali ją po swojemu. Wszak znajdzie się tu np. takie smaczki:
Swoją drogą tak się zastanawiałem podczas oglądania, dlaczego tak często z ust bohaterów pada nazwisko Giulia Farnese. Mój zmysł twórcy spiskowych teorii dziejów podpowiada, że chyba po to, żeby jej sobie poszukać na Wiki i zobaczyć ten obraz Rafaela „Zamienię to potem na jednorożca” Santi…
Podziel się tym artykułem: