Przepraszam Cię najlepszy Sezonie całego serialowego sezonu, że tak szybciorem Cię tylko pochwalę, ale mam mało czasu. I tak cud, że znalazłem chwilę, by się rozpłynąć w zachwytach.
S3 „The Killing” od początku uważam za świetny sezon, o czym nie omieszkałem tutaj napisać parę razy. Zapychaczy było w nim naprawdę niewiele i choć nie przyniósł ze sobą niczego nowego, to oglądało się go jednym tchem. Mimo to z lekkim niepokojem przyjąłem buzz w sieci odnośnie jego poniedziałkowego finału. Że słaby, że zawiódł, że to, że sramto.
I prawie uwierzyłem, bo faktycznie wydawało mi się, że twórcy jakoś dziwnie podzielili go na odcinki – wyglądało na to, że się przeliczyli i nie zostało już nic do opowiedzenia, a przecież jeszcze dwa odcinki (nieważne, że i tak każdy głupi wiedział, że jest niemożliwe, by za wszystkim co złe dzieje się bohaterom stał koleś schwytany parę odcinków przed finałem). I może rzeczywiście ciągle można mieć takie odczucia także po finale, bo jednak największym fabularnym pierdzielnięciem zakończył się odcinek dziesiąty kończąc jeden z najważniejszych wątków. Ale co tam wrażenie, kiedy podwójny finałowy odcinek wyszedł i tak znakomicie.
I to głównie też dzięki tej końcówce poprzedniego odcinka. Cały dramat wątku Sewarda zajął w spokoju jeden odcinek i nie zostało w nim właściwie już nic więcej do dodania. Myślę, że gorzej byłoby, gdyby w finale przeplatali akcję także i tym więziennym wątkiem. A tak w spokoju mogli pozamykać wszystkie inne wątki poświęcając każdemu z nich odpowiednią ilość czasu.
I (znowu zaczynam od „I”…) to właśnie ten spokój urzekł mnie w finale s3. Bez niepotrzebnych szarż, epatowania twistami, mordobiciem i na siłę kreowanym napięciem. Zanim doszło do finałowej rozgrywki i ujawnienia prawdziwego mordercy dostaliśmy serię scen i dialogów pozornie nudnych, ale znakomicie podsumowujących żywot pomniejszych bohaterów. Czasem było to podsumowanie gorzkie, czasem mniej gorzkie, a przeważnie nacechowane samotnością i prozą trudnego codziennego życia, która w ogóle cechowała od początku ten serial. Zimny i nieprzyjazny. Z główną bohaterką bez makijażu i z głównym bohaterem z nieumytą głową.
A potem poznaliśmy mordercę. Powiem szczerze, nie wiem czy wszystkie sznurki powiązały się jak należy, czy w plątaninie wątków i zrzucania winy na różne postaci nie zostały jakieś dziury – nie mam nawet zamiaru tego sprawdzać. Ważne, że znów finałowy wątek został rozegrany bez pośpiechu i z precyzją. Nasz potwór miał okazję się wypowiedzieć i tylko potwierdził, że jest cudnie wykreowanym przez scenarzystów świrem. Nie musiał nikogo zabijać, nikomu nic odcinać, ani nikomu grzebać w bebechach. Wystarczyło proste „Nie zabijam dzieci”, żeby w pełni poczuć, co miał w głowie. „One wszystkie były dziećmi!”.
Jedyne, co bym zmienił to sam finał finału, ale to nie na zasadzie, że był do kitu, czy nie miał sensu. Tak subiektywnie wydaje mi się, że powinno to zostać zakończone w ciut inny sposób (mniej kojarzący się z pewnym filmem). Ale i tak trzeci sezon „The Killing” dzielą lata świetlne od takiego s8 „Dextera„. Piszę akurat o nim, bo podczas oglądania Deksa mam czas i chęć, żeby go zatrzymać, spisać jakiś durny myślnik i oglądać dalej do kolejnej pauzy i myślnika. „The Killing” nie śmiałbym tak potraktować. Kawał telewizji!
Podziel się tym artykułem: