×

Spartacus: Gods of the Arena

Być może załapaliście się na dziwny wygląd notki i jesteście ciekawi czemu tak a nie inaczej. Już tłumaczę. Skończyłem oglądać odcinek o 23:59, a że nie lubię dziur w kalendarzu (ostatnio coraz ich więcej, ciągle kłody pod nogi) to opublikowałem wersję saute, a teraz spokojnie sobie piszę te parę słów choć.

A jeśli się nie załapaliście, to notka przez chwilę wyglądała tak:

A teraz do sedna. „Spartacus” powrócił. Bez Spartakusa. Wiadomo dlaczego – perturbacje zdrowotne (oględnie mówiąc 🙁 ) Andy’ego Whitfielda sprawiły, że drugi sezon był przekładany, potem postanowiono przeczekać chorobę i nakręcić prequel, a jeszcze później zrobić drugi sezon bez Andy’ego. Drugi sezon przed nami, a teraz możemy oglądać wspomniany wcześniej prequel. I z przyjemnością należy donieść, że jest co oglądać.

Wiele się nie zmieniło. Serial ani nie złagodniał, ani sodówa mu nie odbiła i nie „zaczął” kombinować jak koń pod górę. Wróciliśmy do fontann krwi i gołych cycków w ilości ponadprzeciętnej. A także do dobrze już znanych postaci, o których w prequelu dowiemy się trochę więcej. Aczkolwiek bez szału i jakichś specjalnych zwrotów akcji. Co nie znaczy, że jest źle. Trupy z pierwszego sezonu wróciły do życia i możemy sobie popatrzeć na początki chwały ludus Batiatusa. Trudne początki. Właśnie pojawił się tam Kriksos i nic nie wskazuje na to, że czeka go świetlana przyszłość. Na razie gwiazdą ludus jest niejaki Gannikus, ale chyba wszystko dąży do tego, żeby długo tą gwiazdą nie pobył. Niech no tylko Doctore, który jeszcze nie jest Doctore’em trochę podszkoli Kriksosa.

Być może wyczuwacie u mnie brak takiego zachwytu jak przy okazji pierwszego sezonu, ale raz, że jestem wkurwiony i oglądałem to bez należytego skupienia, a dwa, że choć „Gods of the Arena” jak najbardziej dają radę, to jednak brakuje im tego zapachu nowości, który miał „Blood and Sand”. I to jedyny ból na jaki cierpi prequel. Cała reszta jest tip top. No może jeszcze mogli jakąś inną aktorkę wynaleźć zamiast deksterowej Lyli, bo nigdy za nią nie przepadałem i tu też nie sądzę, żeby mnie kupiła. Jednak co Viva Bianca to Viva Bianca.

Podsumowując: krew jest, odcięte kończyny są, powolne odcinanie głowy jest, szybkie odcinanie głowy jest, dwie sceny sikania i jedna scena robienia kupy jest, homoseksualny pocałunek jest, lesbijska miłość jest, Lucy Lawless super wyglądająca bez makijażu jest, Jupiter’s cock jest… Sounds like fun, prawda?

PS. Zmienię otagowanie dla tego serialu na „Spartacus” po prostu. To chyba najrozsądniejsze rozwiązanie.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004