×

The Blacklist, 1×01

„Prostota, agentko Starling. Poczytaj Marka Aureliusza” – Hannibal Lecter

Od rana wszyscy mi trąbią o pilocie serialu, o którym nic nie słyszałem (ani pilocie, ani serialu). Nie pozostało więc nic innego jak go zobaczyć i mieć jakieś podstawy do wypowiedzenia się na jego temat poza to, czego dowiedziałem się ze streszczenia – że to klon Milczenia owiec.

Trąbię tutaj od pewnego czasu o odkryciu, jakiego dokonałem (od razu napiszę, że nie jest to odkrycie na miarę nagród i pokłonów) po zobaczeniu dwóch najlepszych seriali tego sezonu – s5 Breaking Bad i s3 The Killing. Obydwa cieszyły oczy swoją… normalnością. Nie przyniosły ze sobą żadnych sensacji na miarę przewrotu telewizji do góry nogami, nie było w nich zaskakujących zwrotów akcji, ani nie zobaczyliśmy w nich niczego, czego nigdy wcześniej nie widzieliśmy. TK został osnuty wokół poszukiwań seryjnego mordercy, które na ekranie każdej wielkości przerabialiśmy już setki razy, a BB urzekł prowadzeniem swoich bohaterów do konsekwencji będących naturalnym stanem rzeczy ich czynów. Nie wyskoczył z pudełka żaden niespodziewany wątek, który miałby ożywić sezon, kosmici nie przylecieli z Marsa prosząc Walta o niebieską metę potrzebną im do uratowania planety. Siłą obydwu seriali stała się ich prostota zrozumiana w dobrym tego słowa znaczeniu.

Podobną drogą zdaje się podążać „The Blacklist”, choć porównywać go do dwóch powyższych tytułów sensu nie ma. Głównie dlatego, że rysuje się póki co jako kolejny procedural. Ziew, chciałoby się zareagować, ale chwila, nie ziewajmy jeszcze.

Nie ma w „The Blacklist” NICZEGO nowego. Jest za to kolejna mielonka z popkultury, która zaskakująco po pierwszym kęsie smakuje smacznie. Można by się ścigać kto wymieni więcej tytułów, które inspirowały twórców TB i powstałaby w ten sposób długa lista, na której szczycie znalazłoby się ww. „Milczenie…”. Jeden z dwójki głównych bohaterów to facet w średnim wieku, którego od Lectera różni tylko to, że nie jest kanibalem (a przynajmniej nic na to nie wskazuje). Koleś to inteligentny z analitycznym umysłem, zawsze trzy kroki przed wszystkimi, miłośnik wygód akomodacyjno-muzyczno-kulinarnych. Wielka nadzieja Marynarki Wojennej, która pewnego dnia zniknęła, by pojawić się kilkanaście lat później. Dlaczego? Chyba jeszcze nie wiadomo. Póki co chce rozmawiać tylko i wyłącznie z seksowną agentką FBI. Czemu? Też jeszcze nie wiadomo – serial przygotował w pilocie przynajmniej kilka zagadek.

Choć ta „agentka” to nieco na wyrost. Podobnie do Clarice Starling ma właśnie rozpocząć pracę profajlera w FBI. Elizabeth – bo tak jej na imię – to bohaterka nowych czasów. Inteligentna kobieta z pistoletem, która żyje u boku całkiem pipowatego męża, który nie potrafi na nią krzyknąć nawet wtedy, gdy sobie na to zasłuży. A przynajmniej takie sprawia pozory.

Dwójka bohaterów jednoczy swoje siły w schwytaniu byłojugosłowiańskiego terrorysty, aby za chwilę – niczym w „My Name Is Earl” – rozpocząć wykreślanie kolejnych pozycji z tytułowej Blacklisty. I tu pojawia się ten nieszczęsny procedural, który zawsze świeci lampką ostrzegawczą. Ostatecznie jednak jest na razie wystarczająco dużo znaków zapytania, które powinny nie pozwolić fabule skupiać się tylko na sprawach, które można rozwiązać w 40 minut. A przynajmniej można mieć taką nadzieję.

Pilot oprócz ww. rzeczy oferuje szybką akcję rodem z 24 i seans leci szybciutko. Choć nie udało się uniknąć typowych facepalmów i pułapek, w które nie powinien wpadać za często (FBI dostaje zgłoszenie o porwaniu, wiozą tego kogoś, co ma być porwany w konwoju i nagle na moście natrafiają na wyciek groźnych chemikaliów… helllouu!), bo łaska widza procedurala na pstrym koniu jeździ. Na razie jednak niżej podpisany drugi odcinek obejrzy z pewnością. 

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004