Zdania wyrażonego po obejrzeniu zwiastuna nie zmieniam – pomysł na ten film jest durny i spokojnie w szranki może stawać z pomysłem na „In Time”. Ale jest w tej jego durnotowatości coś, co mimo wszystko każe się zastanawiać nad tym, a co by jednak było gdyby. I właśnie z tego względu raz: dobrze się go ogląda, a dwa: film zyskuje dodatkowy wymiar poza zwykłe „chcą nas zabić, zabijmy ich”. Zresztą, durny czy nie, ważne, że w ogóle ma jakiś w miarę oryginalny pomysł. Bo, jak wiele razy tu pisałem, to właśnie pomysł na film jest często dla mnie w filmach najważniejszy.
Ococho. Ameryka przyszłości to prawdziwa kraina szczęśliwości. A wszystko dzięki ekstremalnemu pomysłowi wprowadzonemu przez niejakich Nowych Ojców Założycieli. Otóż raz do roku w całym kraju dozwolone są wszelkie przestępstwa. Można zabijać ile wlezie i nic nam za to nikt nie zrobi. Szybko okazuje się, że praworządni płatnicy podatków wycinają w pień niechciany margines społeczny popuszczając przysłowiową parę i buzujące w sobie emocje, jednocześnie oczyszczając kraj z darmozjadów i ich podobnych meneli. I nagle bezrobocie spada do 1%, a i ilość przestępstw maleje na łeb na szyję.
I oto nadchodzi kolejna Noc Oczyszczenia, która będzie dość dramatyczna dla głównego bohatera tego filmu, akwizytora systemów antyoczyszczających. I jego rodziny.
Najbardziej paradoksalne dla mnie w tym filmie jest to, że tak naprawdę ciekawsze od samej Nocy Oczyszczenia byłyby pozostałe 364 dni w roku. Bo w Noc Oczyszczenia to wiadomo – będą się zabijać przez całą noc i kropka. Ale co dzieje się przez resztę dni w roku? Jakim cudem udaje się wszystkim tłumić w sobie mordercze instynkty, by mogły wybuchnąć dopiero wtedy, gdy nic nam za nie nie grozi? Czy chęć przylania żonie, bo zupa była za słona, albo puszczała się z sąsiadem jest o tyle mniejsza, że można poczekać te parę miesięcy? A może żony się nie puszczają, bojąc się konsekwencji? Czy inne drobniejsze grzeszki i przewiny życia nam współczesnego w tej bliskiej przyszłości nie kuszą aż tak, bo wiadomo, że przyjdzie czas i miejsce, by wyładować się naostrzoną na szlifierce maczetą? O wiele ciekawsze byłoby odpowiedzenie na te pytania. Dlaczego więc film na nie nie odpowiada? Bo obawiam się, że odpowiedzią na nie byłoby to, że wprowadzenie Nocy Oczyszczenia nie zmieniło nic więcej poza zmniejszoną populację bezdomnych.
Nie ma co jednak myśleć o tym wszystkim podczas seansu, bo skutecznie uda się go takimi myślami zepsuć. Lepiej założyć, że kupujemy wizję reżysera i nie zauważamy rażących bzdur i bzdurek (Dlaczego córka zachowuje się, jakby Noc… miała trwać dwa miesiące przynajmniej? Czemu nie idzie spać i budzi się po wszystkim zamiast narzekać, że łooo, znowu ta noc? Czemu syn półdebil ;P zdecydował się nabroić akurat w ten jeden jedyny dzień, kiedy bezkarnie może dostać po dupie pasem od ojca? Czemu czarnemu nie dali żadnej broni do pomocy? Czemu to, czemu sramto? Pytań jest znacznie więcej niż odpowiedzi). Nie ma co się na to oglądać, bo w zamian w końcu dostajemy przynajmniej jakieś konkretne uzasadnienie niczym nieskrępowanej ekranowej rzezi, która jak na warunki kinowe przybiera rozmiar całkiem przyzwoity. Oczywiście, można by posiekać kolejne ofiary z większym przytupem, ale i tak jest nieźle, a krew sobie sika.
Nie bez znaczenia w pozytywnym odbiorze filmu był też mój sentyment do filmów rozpoczynających się od „22.3.2024” (przykładowa data znikąd). Pierdółka, ale mile kojarząca się ze Złotą Erą Video, w której filmy o niedalekiej przyszłości były produkowane masowo i działały na wyobraźnię małoletniego widza. Ostatnimi czasy ten trend jakoś zaginął (albo mnie omija), a jeśli się pojawia to przyszłość jest bardzo daleka, taka, której i tak nie dożyję, więc czemu miałbym choć udawać, że się przejmuję. Taki początek „Nocy…” pozytywnie mnie więc od razu nastawił i pozytywne uczucie towarzyszyło mi do końca. Mimo wielu facepalmów.
Daję więc filmowi 8/10, choć bardziej jako nagrodę za dobre chęci. Bo przecież mógł powstać standardowy film, w którym ktoś chce zabić kogoś innego, bo tak. A tutaj, przy odrobinie dobrej woli, pomimo krwawej jatki, dostajemy też materiał do przemyśleń i kilka pytań z gatunku „A ty co byś zrobił?” do odpowiedzenia.
(1547)
PS. Doceniłem chyba w końcu na dobre Ethana Hawke’a, którego do tej pory nie traktowałem chyba za dobrze w subiektywnym rankingu lubię/nie lubię. I choć w tym rankingu raczej nie podskoczy, to wydaje mi się, że ma chłop łepetynę do ciekawego wyboru ról sprawnie skacząc po wszelkich gatunkach. Z tego względu chyba będę musiał dokładnie przeorać jego filmografię.
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: Premiery kinowe weekendu 23-25.07.2021. Snake Eyes