Poprzednich części nie widziałem, tańczę tak sobie ze wskazaniem na słabo, od muzyki często wolę ciszę – a jednak coś mi podpowiadało, że „Step Up 3-D” mi się spodoba i warto będzie pójść na to do kina. 3D i te sprawy, cóż tu dużo gadać – dałem się złapać w sidła machiny promocyjnej filmu i posłuchałem przeczucia.
Zaczyna się tak, jakbym za chwilę miał zacząć rozpaczać, nie? Nic z tych rzeczy, rozpaczał nie będę, bo wiedziałem na co idę. Biorąc to pod uwagę nie mam powodów do narzekania, choć nie przeczę, że spodziewałem się lepszego filmu. Wróć, nie filmu, ale widowiska tanecznego z fajowymi układami wspartymi przez technologię 3D. Było fajnie, ale nie bardzo fajnie. Tak na 6(10) i bez chęci na obejrzenie teraz dwóch poprzednich części.
Nie mam pojęcia, w jaki sposób wiąże się to z poprzednimi częściami oraz którzy bohaterowie powracają (domyślam się znaczy się, ale to jeszcze nie pewność) i sprawdzał nie będę. Bohaterem filmu jest młody chłopak, który rozpoczyna studia na uniwerku. Obiecuje rodzicom, że weźmie się do nauki i z tańcem koniec, ale jakoś tak się składa, że sekundę po pozbyciu się rodziców, okazja do tańca sama pcha mu się w ręce. On z okazji korzysta i chwilę potem poznaje miejscowego guru, który prowadzi lokal, a na pięterku trenuje taniec z grupką zapaleńców. Przygotowują się do mega bitwy, w której do wygrania jest sława i sporo kasy. A kasa jest potrzebna, żeby spłacić długi.
Sympatyczny filmik, w którym główną rolę gra taniec i w którym fabuła zepchnięta jest na plan bardzo daleki. No ale jak mówię, tak miało być i nikt nie obiecywał, że będzie inaczej. Asiek rozgryzł twista w parę minut i potem nosem kręcił, że nie lubi filmów, w których wszystko od razu wiadomo, no ale może nie widział trailera i spodziewał się drugich „Podejrzanych” 😉 Tymczasem zamiast tego był film o najlepszych kumplach, z których jeden nie wiedział, że drugi ma siostrę 🙂 Ups, spoiler 😛 ale kaman.
Polubieniu filmu nie sprzyjał jeszcze jeden drobny fakt – dobry tancerze okazali się słabymi aktorami, a lepsi aktorzy słabszymi tancerzami. Można było z tego jakoś wybrnąć, ale widać nikomu się nie chciało takich zabaw robić w związku z czym trzeba było trochę pozgrzytać zębami oglądając tancerzy próbujących coś tam zagrać. I na odwrót, mega super hiper guru tańca, reżyser i filozof w jednym tak naprawdę na chwile wskakiwał tylko na parkiet, podciągał do góry koszulę pokazując tors, a potem znikał i reszta robiła show za niego. jestem przekonany, że w finałowym popisie zatańczył za niego dubler, choć jednoznacznie tego nie mogę udowodnić. Nie było widać ani na pewno że to aktor, ani na pewno że to dubler. No ale dobrze tańczył, więc stawiam na to, że jednak sprytnie nas oszukano. W końcu nie na darmo przez cały film koleś spychany był na margines tanecznych występów.
Michałem Pirogiem nie jestem i nie znam się na tańcu, ale wiem co mi się podoba i co mnie rusza ewentualnie powoduje „o ja pierdzielę” na moich ustach. Tutaj jakoś tak nie było za dużo porywających układów. Inaczej, porywające były z grubsza wszystkie (przy czym jednogłośnie z Aśkiem stwierdziliśmy, że pierwszą bitwę Piraci przegrali – inaczej niż w filmie), ale czapek z głów nie zrzucały. I to jest największy ból tego filmu. To i jeszcze to, że tak naprawdę tańca powinno tu być jeszcze więcej. Dobrze ktoś po seansie stwierdził, że cały czas powinni tańczyć. Wtedy nie byłoby żadnego powodu do narzekania na film. Rada po czasie wujka Quentina dla twórców filmu – trzeba było wykorzystać pomysł międzynarodowych zawodów tanecznych i przez półtorej godziny powinni tańczyć Ruscy kontra Kanadyjczycy, Ghańczycy kontra Burkinafasoanie itd. Kto przegra odpada. I tak od 1/16 aż do finału. I to by dopiero był czad! A tak to wyszło na to, że wszyscy najlepsi tancerze mieszkają w Ameryce i trochę nie wiem, po kiego grzyba na finałowym turnieju widownia machała flagami koreańska, norweską, południowoafrykańską, francuską i innymi. Pewnie dlatego, że w squadach walczących ekip może i był ktoś tego pochodzenia, ale ja tego nie kupuję. Trzeba było zrobił półtoragodzinne mistrzostwa świata w tańcu 3D i gitara zagrałaby zajebiście. Bo co jak co, ale tancerze w filmie byli przedni. No może tylko choreografów im zabrakło. Ale to tylko odczucie zupełnego laika, który nie rozróżnia padebure od hilbaku 🙂 To tak jak z łyżwiarstwem figurowym – nie umiesz nazwać figur, ale wiesz czy ci się podobają czy nie.
3D. Cóż, moim skromnym zdaniem nie było wielkiej potrzeby na kręcenie tego filmu w tej technice, bo tak naprawdę to niewiele dodała do jakości widowiska. Nie zauważyłem jakichś specjalnie wow jej zastosowań, choć of koz zawsze to miło popatrzeć na głębię obrazu (choć tradycyjnie przyciemnionego jak to przy 3D). Ale żeby taneczne popisy w 3D wyglądały dużo lepiej od popisów płaskich, to nie. Przynajmniej wg mnie. A najfajniejszy i tak był ten układ uliczny do starej piosenki, w którym 3D w ogóle potrzebne nie było. No ale taka moda i lepiej brzmi „Step Up 3-D” od „Step Up 3” – wiadomo.
33 zeta za bilet na ten film to za dużo. Ale tak ze 20 to można dać. No ale nie w stolicy 😛
(1002)
Podziel się tym artykułem: