O krwawej rozpierdusze rodem z Korei Południowej głośno było już od jakiegoś czasu. Ło panie, co tam się dzieje to głowa mała! krzyczały Internety zachwycając się nowoczesną realizacją pełnych przemocy scen akcji. Do niedawna tak krwawy balet byłby jeszcze większą gratką, ale w dobie Atomic Blonde’ów i innych The Raidów, trzeba się dużo bardziej natrudzić, żeby zrobić na widzu wrażenie. Udało się? Recenzja filmu The Villainess.
O czym jest film The Villainess
Sook-hee (Ok-bin Kim) zabijać uczyła się od małego. Przygarnięta po śmierci ojca pod skrzydła Joong-sanga (Ha-kyun Shin) wyrosła na bezlitosną zabójczynię, która w pojedynkę może stawić czoła całemu światu. Wiedza z zabijania przydaje jej się w poszukiwaniach zabójcy swojego ojca i kiedy poznajemy Sook-hee właśnie przebija się przez dziesiątki wrogów torując sobie drogę nożem, pistoletem, czym popadnie. Finał tej akcji jest zaskakujący. Po zatrzymaniu przez policję Sook-hee trafia do supertajnej placówki, gdzie podobne jej kobiety trenowane są na bezlitosne agentki do zadań specjalnych. Sook-hee nie ma zamiaru współpracować, ale wiadomość o tym, że jest w ciąży zmienia jej nastawienie. Przechodzi operację plastyczną i zgadza się oddać agencji następne dziesięć lat swojego życia. Po ich upływie ma zostać zwolniona ze służby i rozpocząć życie na nowo. Po ukończeniu treningu Sook-hee razem z córeczką wprowadza się do nowego mieszkania i otrzymuje nową tożsamość. Za dnia aktorka, wieczorami podejmuje się zlecanych jej przez agencję misji polegających głównie na likwidacji. Jedna z takich misji sprawi, że niepokorna Sook-hee po raz kolejny będzie zmuszona powrócić do bolesnych wydarzeń z przeszłości. Czy na pewno zna prawdę o śmierci swojego ojca?
Recenzja filmu The Villainess
Pisanie o The Villainess w reżyserii Junga Byung-gila najlepiej podzielić na dwie części. Pierwszą, w której będzie można pozachwycać się scenami akcji i drugą, dotyczącą fabuły filmu. Zacznijmy od tej drugiej. Pomysł na The Villainess ani nie jest nowy, ani nie jest oryginalny. Mówiąc w skrócie: The Villainess jest południowokoreańskim remakiem Nikity Luca Bessona. Nie mam pojęcia, w jakim stopniu zamierzonym/oficjalnym, ale zdziwiłbym się, gdyby reżyser próbował odżegnywać się od klasycznego dzieła z Anne Parillaud w roli tytułowej. W zasadzie cała główna oś fabularna została odwzorowana w stosunku 1:1.
Oczywiście są różnice, które wynikają z azjatyckiej wrażliwości i podejścia do tego rodzaju kina. Dorzucono więc tutaj całe garści typowych dla azjatyckiego kina motywów czyniących The Villainess film przesadnie ckliwy i wyciskający łzy. Skomplikowane związki uczuciowe łączące poszczególnych bohaterów muszą prowadzić do eskalacji i sytuacji, w których muszą wybierać pomiędzy życiem, miłością i przyjaźnią. The Villainess nie proponuje niczego nowego, czego nie byłoby wcześniej w dziesiątkach innych azjatyckich produkcji gangsterskich. Pod tym względem jest to typowe azjatyckie kino w garniturach i błyszczących skórach, które licznymi retrospekcjami, ślubami i łzawymi scenami utrudnia śledzenie niezbyt skomplikowanej przecież intrygi. Nic specjalnego.
Na szczęście jest też ta druga część filmu, w której bohaterowie przestają gadać i się zamartwiać i sięgają po broń. Ło panie, co tam się dzieje to głowa mała! OK, OK, do 2017 roku kino akcji zdążyło naprawdę wysoko podnieść poprzeczkę i The Villainess może i jej nie pokonuje, ale trudno sobie wyobrazić, żeby dało się to zrobić lepiej. Operator dokonuje cudów zręczności filmując akcję z każdego możliwego punktu widzenia. W tych stylizowanych na jedno ujęcie scenach wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, ale równocześnie jest wyraźne i klarowne. W jednej chwili obserwujemy akcję z punktu widzenia bohaterki, za chwilę siedzimy razem z nią na masce samochodu, by po chwili tłuc się na miecze na pędzących motocyklach. The Villainess jest przy okazji filmem krwawym, ale tu nie ma żadnego zaskoczenia, bo to w końcu film z Korei Południowej, a oni tam jeszcze nie wynaleźli PG-13. Nie jest więc The Villainess odpowiedzią na nową falę amerykańskich Johnów Wicków i Deadpoolów, bo w Korei zawsze byli trzy kroki do przodu w kwestii ekranowej przemocy. Jedyne, co może więc przeszkadzać w śledzeniu zawrotnej akcji to zachowanie przeciwników głównej bohaterki, którzy obowiązkowo atakują jeden po drugim, no i zbyt komputerowe tła mające nadać obrazowi dodatkowej dynamiki. A i może jeszcze fakt, że laska, która na początku filmu wytłukła +50 przeciwników po przejściu dodatkowego treningu ma problemy z likwidacją jednego/dwóch celów. Mimo to efekt jest znakomity, więc wybaczam.
Finalnie The Villainess ląduje z naciąganą Ósemką, jako formą uznania za wybitne sceny akcji. Resztę można bez wyrzutów sumienia przewijać. Film Byung-gila będzie można zobaczyć w Warszawie już 12 listopada podczas 3. Warszawskiego Festiwalu Filmów Koreańskich. Szczegółowy repertuar znajdziecie TUTAJ.
(2313)
Ocena Końcowa
8
wg Q-skali
Podsumowanie : Zabójczyni na usługach tajnej agencji trafia na trop mordercy swojego ojca. Południowokoreański remake Nikity Luca Bessona oferuje standardowe azjatyckie kino gangsterskie oraz brutalne sceny akcji kręcone w zawrotnym tempie. Bardzo warto dla tych drugich.
Podziel się tym artykułem:
Przy okazji warto zaznaczyć, że program Warsaw Korean Film Festival zapowiada się znakomicie. Mocne filmowe pozycje w rozmaitych gatunkach – akcyjniaki, obyczajowe, dramy, katastroficzne, czego dusza zapragnie. Idealna okazja, żeby zaprzyjaźnić się z kinematografią koreańską.
Narobiłeś mi smaka, a tych scen akcji to trochę jak na lekarstwo. Zaczęło się jak u Hitchcocka, najmocniej jak się da, ale potem napięcie jakoś specjalnie nie rosło, love story, dziecko, standardowy wątek zemsty, flashbecki, gadanie, gadanie… ile się trzeba było naczekać do kolejnej rewelacyjnej sekwencji akcji (pościg motocyklowy), a potem znowu do kolejnej (finał). 😉 Ogólnie podobało mi się, ale niepotrzebnie wrzucili tę koreańską ckliwość, zamiast tego stykło by więcej akcji, przemocy no i seksu, którego tu brakło. 😉 No ale chylę czoło za te sceny akcji, jak oni to nakręcili to w polskich szkołach filmowych tak za 100 lat może ogarną. 😛
Damn, ta ostatnia sekwencja akcji to jest po prostu miód, być może najlepsza rzecz jaką widziałem w tym gatunku. Bomba!
Swoją drogą tyle się tam działo, a moje serce skradło proste odrąbanie kierowcy dłoni siekierką :).
Tak tak, to była wisienka na torcie i oryginalne rozwiązanie ostatecznej mordobitki 🙂
Tomasz Hajto mówi, że truskawka… 😉