Co by było gdyby połączyć Quentina Tarantino ze Spike’iem Lee? Dope by było. Przed Wami recenzja filmu Dope.
Zaskoczenie
Normalnie ta historia powinna iść w ten sposób: Raz na jakiś czas pojawia się w Ameryce młody, zdolny twórca, który bierze w swoje ręce historię, jakich wiele już było w historii kina. Niczym się nie wyróżniającą, mało oryginalną. Ale opowiada ją w ten sposób, że chce się to po raz enty oglądać. Opowiada ją językiem nowoczesnego kina, które nie przejmuje się finansowymi ograniczeniami (BTW to pierwszy w historii kina film, na który za bilety można było płacić bitcoinami). To właśnie dzięki takim twórcom coraz częściej warto sięgać po kino niezależne, bo to tam zaczynają swoje kariery filmowcy, którzy za parę lat będą wymieniani jednym tchem wśród największych tworzących wtedy reżyserów. A na razie jeszcze korzystają z nieograniczonych możliwości, jakie kinu dał rozwój techniki, który sprawił, że film może nakręcić właściwie każdy. Wystarczy mieć talent i ajfona. Zapiszcie sobie nazwisko Rick Famuyiwa, bo jeszcze nie raz o nim usłyszycie.
No ale to nie jest ta historia. Surprise! Choć Rick Famuyiwa stary zdecydowanie nie jest, to ma na swoim koncie już cztery filmy. Zaczynał fabułą hen w 1999 roku, by po drodze zrobić kilka pierdół, o których pewnie nie słyszeliście albo słyszeliście, ale machnęliście na nie ręką. Typowe „czarne” kino, czyli filmy obsadzone w całości przez Afroamerykanów i kręcone przez Afroamerykanów dla Afroamerykanów. Specyficzna odmiana niezobowiązującego kina, które bierze się za gatunki słabo kojarzone z reżyserami pokroju Spike Lee czy bracia Hughes (komedia romantyczna) i kręci je na swoją modłę.
Aż tu nagle taki Rick Famuyiwa kręci film, którego nie powstydziłby się zdolny dwudziestolatek rzucający wyzwanie skostniałemu Hollywoodowi goniącemu w piętkę. Dziwne.
O czym jest film Dope
Bohaterem Dope jest kujon Malcolm oraz jego dwoje przyjaciół kujonów. We trójkę spędzają większość czasu pogrywając sobie we wspólnie założonej punkowej kapeli Awreeoh (autorem ich oryginalnych piosenek jest ten Pharrell Williams) i – są w ostatniej klasie liceum – marząc o tym, że w końcu uda im się zaliczyć. Ot problemy dojrzewania. Co łączy ich dodatkowo to uwielbienie dla hiphopowych lat 90. – ubierają się w tym stylu, mówią tym językiem, tak też się czeszą itepe itede. Pewnego dnia Malcolmowi wpada w oko dziewczyna lokalnego handlarza prochami. Handlarz, miły i również siedzący w hip hopie człowiek, zaprasza Malcolma na swoje urodziny w lokalnym klubie. Zabawę tam przerywa kilka wystrzałów i trupów, a Malcolmowi udaje się zwiać z plecakiem pełnym kłopotów.
Hip-hopowy czwartek – recenzja filmu Dope
Napisałem we wstępie, że Dope wygląda jak film nakręcony przez Quentina Tarantino gdyby był Spike’iem Lee i w rzeczy samej tak jest, choć inspiracji reżysera można by też szukać w wielu innych kierunkach. Na pewno Dope bardzo przypomina Czwartek Skipa Woodsa, a także klasyczne kino prosto z getta (Menace II Society). Szczególnie jego początek to właśnie tego typu film o wychowywanym przez samotną matkę dobrym uczniu, który mieszka w dzielnicy, w której można zginąć idąc po bułkę. Ale dla Malcolma tego typu historie to sztampowa klisza, która świadczy tylko o braku oryginalności. Wyraźnie daje to do zrozumienia w rozmowie z dyrektorem szkoły, który oczekuje od niego właśnie takiej przeciętności. I ta rozmowa może też stanowić świetne motto do całego filmu. Rick Famuyiwa oczywiście mógł zrobić film taki jak setki innych, ale wolał zrobić to oryginalnie.
Choć trudno jednoznacznie zdefiniować tę oryginalność, bo kryje się w szczegółach, które dopiero składają się na szerszy obraz. Nie jest to film rewolucyjny, nie odmienia kina i nie wprowadza na nowe ścieżki. Ale zarazem jest coś w sposobie jego opowiedzenia, że ma się wrażenie obcowania z czymś nowym i świeżym. Sprawia to miks niezależnego kina z raczej typowym kinem dla nastolatków, w którym królują imprezy, zaliczanie, zabawa i muzyka. I z sensacyjną momentami historią, która zatacza parę fajnych zakrętów, by ostatecznie wylądować w satysfakcjonującym finale z silnym morałem.
Przy okazji pochwalę jeszcze zwiastun, który jakiś czas temu całkiem mnie oszukał. Byłem pewny, ze Dope to film, którego akcja dzieje się w latach 90. ubiegłego wieku (można sprawdzić w którychś tam Prevuesach, nie będę swojej skuchy linkował 😉 ) i nawet jeszcze w pierwszych minutach Dope można się pogubić odnośnie czasu akcji. Przez chwilę ma się nawet wrażenie, że to jakaś dziwna alternatywna rzeczywistość, ale za chwilę już wszystko jest jasne. To stary dobry XXI wiek.
Jest w Dope dużo humoru, parę niespodziewanych tarantinowskich dialogów, wpadająca w ucho muzyka, a nawet gołe cycki. Choć można ich nie zauważyć, bo są niewielkie ;).
(1982)
Ocena Końcowa
8
wg Q-skali
Podsumowanie : Trójka miłośników hip hopu z lat 90. wpada w sam środek narkotykowej zawieruchy. Quentin Tarantino spotyka Spike'a Lee i razem kręcą "Czwartek".
Podziel się tym artykułem: