Kiedy Czesiek zaproponował niepłaczącym chłopakom stówkę za każde z udziwnień, Oskar szybko uciął temat. „Nie będzie żadnych udziwnień. My jesteśmy normalni” – oznajmił. Idea tego cytatu pasuje idealnie do filmów pokroju Bez litości 3. Ostatni rozdział. Nie potrzeba w nich żadnych udziwnień, żeby się podobały. Im mniej udziwnień, tym lepiej. Recenzja filmu Bez litości 3. Ostatni rozdział.
O czym jest film Bez litości 3. Ostatni rozdział
Nie do końca po myśli Roberta McCalla, dwa „c”, dwa „l”, idzie kolejna samotna akcja, na którą się wybrał. Z przestrzelonymi plecami trafia na stół operacyjny do Enzo, lekarza z małego miasteczka w okolicach Neapolu. Robertowi (Denzel Washington rzecz jasna) udaje się wylizać z odniesionych ran i na czas rekonwalescencji zostaje w miasteczku. Bardzo mu się tu podoba, bo i co miałoby się tu nie podobać? Widoki ładne, ludzie życzliwi, częstują kawą i darmowymi rybami, a laski (Gaia Scodellaro) same go zarywają, choć nic nie robi tylko schludnie miesza łyżeczką herbatę. Pierwszy raz od dawna Robert zaczyna myśleć, że oto miejsce, w którym chciałby zostać na dłużej i się ustatkować. Nie będzie mu jednak dane jeść spokojnego kebaba. Wkrótce Robert wprawnym okiem wypatruje neapolitańską mafię, która zbiera haracze w jego ulubionych knajpkach. A że szefostwo camorry ma daleko idące cele związane z owym miasteczkiem, nie wie jeszcze, że będzie musiało je zrewidować.
Zwiastun filmu Bez litości 3. Ostatni rozdział
Recenzja filmu Bez litości 3. Ostatni rozdział
Dobra wiadomość. Trzecie Bez litości wróciło do formy po nieudanej, przekombinowanej drugiej odsłonie, której nie dało się oglądać bez zgrzytania zębami. Receptą na sukces okazało się zostawienie w spokoju ambicji stworzenia czegoś innego. Powrót do korzeni i do sedna będącego prostą opowieścią o mężczyźnie uzbrojonym w zestaw konkretnych umiejętności, które pozwalają stanąć w obronie tych, którzy sami nie potrafią się obronić.
Nie ma co czarować, wysilać się na gładkie akapity, pokuszać (o, jest takie słowo!) na wyszukane słownictwo. Bez litości 3. Ostatni rozdział to typowy przedstawiciel swojego gatunku. Bez udziwnień i kombinowania. I to jego największa zaleta, bo w tego typu kinie nie potrzeba niczego więcej. Owszem, wiadomo od początku do końca jak potoczy się akcja filmu, ale nie ma to większego znaczenia w kontekście cieszenia się seansem.
Bez litości 3. Ostatni rozdział to film, który sobie oglądasz i zacierasz ręce na to, co nadejdzie. Oto największe skurwysyny ze skurwysynów grożą bronią dzieciom, czują się bezkarni, pływają se na motorówkach po zatoce i wrzeszczą, że wkrótce całe wybrzeże będzie nasze! a gdy coś idzie nie po ich myśli, przekonują sami siebie, że dzisiaj wieczorem zabijemy tego dziada. Siedzisz se, oglądasz to wszystko, uśmiechasz pod nosem, myślisz: „he, he, taa, na pewno całe wybrzeże będzie wasze” i zastanawiasz, któremu z nich Robert wbije w oko korkociąg (niewykorzystany rekwizyt swoją drogą), a któremu złamie łokieć z przemieszczeniem. Bo dobrze wiesz, że to właśnie zrobi, a on, cóż, to właśnie robi. Kino zemsty najlepsze jest wtedy, gdy ktoś bardzo zdeterminowany robi coś bardzo makabrycznego komuś, kto jest bardzo chujem. Bez litości 3. Ostatni rozdział też można wrzucić do szuflady kina zemsty, choć jest to bardziej kino sprawiedliwości społecznej.
Jest w filmie Bez litości 3. Ostatni rozdział wszystko, co potrzeba do szczęścia. Zaczyna się od obryzgania widza spora ilością krwi i przemocy, a potem już nie możesz się doczekać, kiedy będzie tego więcej. I jak będzie to wyglądać. W międzyczasie jest trochę głównego bohatera za bardzo pokazującego na zewnątrz swoje wewnętrzne rozdarcie, a także trochę fabuły wybiegającej poza sedno aż do Rzymu i do CIA, ale podekscytowanie tym, co nieuchronnie nastąpi wystarcza, żeby w niczym nie przeszkadzały ujęcia wolno idącego głównego bohatera, bo się jeszcze męczy. Pochwalić trzeba twórców za to, że powstrzymali się pokusie i nie nakręcili Bez litości 3. Ostatni rozdział w formie dwuipółgodzinnym metrażu. Film Antoine’a Fuguy trwa tyle, ile potrzeba, co w ostatnim czasie jest rzadkością.
Gdybym miał na coś narzekać, to przede wszystkim na finałową rozpierduchę, bo spodziewałem się jednak czegoś trochę bardziej ekscytującego i celebrującego przewagę McCalla nad camorrą. Gdybym to ja miał to nakręcić, zrezygnowałbym też chyba z całego tego wątku narkotykowego, terrorystycznych ataków i CIA (choć wtedy nie doszedłby do skutku reunion Denzela z Dakotą Fanning). Dla mnie to zbędne, motyw diabelskiej mafii terroryzującej anielskich mieszkańców starczyłby mi aż nadto.
Osobny akapicik chciałbym też poświęcić Sonii Ammar, której w udziale przypadła mało wdzięczna rola żony policjanta. Ogranicza się ona do zerowych dialogów i dużej dawki przerażenia oraz wystraszonych krzyków. Najlepiej we wpadających w oko majteczkach. No small parts, jak to piszą na IMDb – dlatego też chciałem wyróżnić jej niewielką rólkę.
(2589)
Ocena Końcowa
7
wg Q-skali
Podsumowanie : Próba ustatkowania się na włoskim wybrzeżu kończy się dla camorry walką z niezniszczalnym Robertem McCallem. Kino sprawiedliwości społecznej egzekwowanej śmiercią w bolesnej agonii. Zero udziwniania, prawie samo gęste.
Podziel się tym artykułem: