×
Station Eleven (2021-2022). HBO Max.

Station Eleven. Recenzja serialu HBO Max

Dawno już tak mieszane uczucia nie towarzyszyły mi w przypadku żadnego z oglądanych seriali. I choć do końca nie wiem, co myśleć o Station Eleven, to im dłużej czasu mija od seansu, tym bardziej mi się on podoba. Nie zmienia to jednak faktu, że w trakcie oglądania na zmianę zachwycałem się i ziewałem. Recenzja serialu Station Eleven.

O czym jest serial Station Eleven

Niespodziewanie kończy się teatralna premiera adaptacji Króla Leara, w której w głównej roli występuje gwiazdor kina sensacyjnego, Arthur Leander (Gael Garcia Bernal). Aktor doznaje ataku serca i umiera na oczach widzów. W tym Jeevana (Himesh Patel), który właśnie stracił pracę i zastanawia się, jak powiedzieć o tym swojej dziewczynie. Sytuacja jest rozwojowa, a komplikuje ją kilkuletnia dziewczynka o imieniu Kirsten (Matilda Lawler), która na skutek nieszczęśliwego zbiegu wypadków nie ma jak wrócić do czekających na nią w domu rodziców. Jeevan postanawia pomóc Kirsten, ale zanim dotrą na miejsce, zdąży wybuchnąć pandemia grypy, której nowy szczep jest tak niebezpieczny, że nie sposób z nim walczyć. Procent śmiertelności jest ogromny i wszystko wskazuje na to, że oto ludzkość pożegna się z tym łez padołem kaszląc i zarażając jeden drugiego. Rzeczywiście. Wiele lat później mało kto pozostał przy życiu. Wśród ocalałych jest Kirsten (Mackenzie Davis), która jako członkini obwoźnego teatru jeździ od osady do osady, by dawać ich mieszkańcom namiastkę normalności w postaci wystawianych tam sztuk Szekspira. W tym roku na afiszu Hamlet.

Zwiastun serialu Station Eleven

Recenzja serialu Station Eleven

Oparty na motywach książki Stacja Jedenaście autorstwa Emily St. John Mandel serial platformy streamingowej HBO Max podejmuje się trudnej próby połączenia rozrywkowego serialu o apokalipsie i ambitnej produkcji hard sci-fi przypominającej 12 małp Gilliama. Przy okazji zupełnym przypadkiem – jeśli mnie pamięć nie zawodzi – trafia idealnie w swoje czasy, prezentując na ekranie pandemiczną apokalipsę w trakcie faktycznej pandemicznej apokalipsy. Przed wybuchem pandemii COVID-19 gotowe były już dwa pierwsze odcinki Station Eleven. Twórcy serialu nie ukrywają jednak, że prawdziwe emocje związane z realną pandemią pomogły w nadaniu serialowi jego ostatecznego kształtu.

Akcja serialu Station Eleven prezentowana jest na dwóch płaszczyznach czasowych. To kluczowe dla rozwoju jego fabuły, bo produkcja ta nie stawia nacisku na spektakularne zwroty akcji, które miałyby wyrwać z butów. Takich właściwie się tu nie uświadczy, a zainteresowanie widza podtrzymywane jest raczej przez ciekawość tego, jakie wydarzenia z przeszłości wpłynęły na to, co dzieje się w serialowej teraźniejszości dwudziestu lat później. Rozwija się to wszystko dość powoli, ale systematycznie, w każdym odcinku dopasowując na swoje miejsce kolejny element układanki. Wszystko jest tu dokładnie przemyślane, choć oczekiwanie na wskoczenie odpowiedniego puzzla tam gdzie trzeba bywa zbyt rozwleczone w czasie. Stąd wspomniane we wstępie przysypianie ułatwione ambitną formułą serialu, który jest czymś więcej niż efektownym widoczkiem z przyszłości.

Station Eleven to przede wszystkim serial o konsekwencjach. Wszystko, co wydarzy się w serialu jest tu świetnie umotywowane i ma swoje podłoże w przeszłości i decyzjach podejmowanych właśnie wtedy. Konsekwencje tych czynów odezwą się głośniej bądź mniej donośnie właśnie po latach, a bohaterowie będą musieli stawić czoła swojej przeszłości. Sprawia to, że w przypadku tego serialu z ulgą można zapomnieć o belejakości fabularnej. Nie wszyscy bohaterowie serialu dotrwają do jego końca, ale jeśli pożegnają się wcześniej z życiem, to każda ta śmierć zostanie uzasadniona, przez co poruszy bardziej. Station Eleven nie daje łatwych rozwiązań i nie prezentuje łatwych wątków. Wszystko jest tutaj po coś.

Nie brakuje w Station Eleven wzbudzających zachwyt momentów. Największe wrażenie robią przedstawienia teatralne, które z jednej strony ograniczone są realiami postapokalipsy, a z drugiej świetnie wykorzystują surowość tej przyszłości. Składa się to na niesamowity klimat, który im towarzyszy. Przy okazji na szczyty swoich umiejętności wznoszą się tutaj kostiumolodzy, którzy przygotowali kilka naprawdę pomysłowych perełek. Chłonie się więc te przedstawienia z podobnie zachwyconą miną jak ich serialowi widzowie, dla których te kilka godzin Szekspira jest czasem jedyną oznaką normalności w nienormalnym świecie.

Choć nie przesadzajmy już z tą nienormalnością świata przedstawionego, bo Station Eleven charakteryzuje się też brakiem łatwego podziału na tych dobrych i tych złych. Ci drudzy uprzykrzają życie bohaterów, ale świat serialu to przede wszystkim świat nadziei na to, że nawet po zagładzie można próbować normalnie żyć. Nie jest jak w np. The Walking Dead, że za każdym razem, gdy znajdzie się jakiś azyl, to znajdzie się też grupa nowych psychopatów. Nie jest tak, że egzystencja w świecie serialowego postapo jest usłana różami, ale nie o to w Station Eleven chodzi, żeby stawiać bohaterów naprzeciwko krwiożerczych bandytów. To serial o konsekwencjach swoich wyborów, a nie o konsekwencjach życia w świecie po zagładzie.

Myślicie teraz zapewne to samo co ja. Namędził, że przysypiał, a potem walnął kilka akapitów laurki na temat wspaniałości, jakie czekają na widza w Station Eleven. Jak wspominałem na początku, im dłużej czasu mija od seansu, tym serial podoba mi się bardziej, stąd taki a nie inny efekt w recenzji. Nie zapomniałem jednak, że podczas oglądania natknąłem na stanowczo zbyt dużo fragmentów, które pomimo tylko dziesięciu odcinków serialu, rozmyły go za bardzo na zbytnie pochylanie się nad konkretnymi wydarzeniami. Czekasz na odpowiedzi, a oni gadają, patrzą w przestrzeń, myślą. Autorzy serialu mają czas na wszystko i z jednej strony dają do pieca inscenizując cały odcinek w terminalu lotniska albo w zabarykadowanym mieszkaniu, a z drugiej za bardzo celebrują to wszystko chyba tylko po to, by osiągnąć poziom artyzmu górującego nad fabułą. A ja wolę, gdy artyzm towarzyszy fabule, a nie na odwrót. Przy czym nie jest to wszystko takie proste i pewnie gdybym był mniej zmęczony w trakcie oglądania, to nie gryzłyby mnie teraz wątpliwości z gatunku: serial wspaniały, a jednak przysypiałem na nim.

Wraz z 2022 rokiem i nieustannym spadkiem zaglądalności na Q-Bloga trzeba by go raczej zamknąć w cholerę niż wprowadzać nowości, ale co tam. Chyba czas najwyższy wprowadzić także do recenzji seriali podsumowania i oceny takie same jak w przypadku recenzji filmów. Do tej pory tego nie robiłem, ale kto powiedział, że wszystko jest na zawsze.

PS. I jeszcze muzyka. Muzyka w Station Eleven momentami jest wspaniała! Również i ona w dużej mierze przyczynia się do tego, że momentami serial ten jest zachwycający.

Dawno już tak mieszane uczucia nie towarzyszyły mi w przypadku żadnego z oglądanych seriali. I choć do końca nie wiem, co myśleć o Station Eleven, to im dłużej czasu mija od seansu, tym bardziej mi się on podoba. Nie zmienia to jednak faktu, że w trakcie oglądania na zmianę zachwycałem się i ziewałem. Recenzja serialu Station Eleven. O czym jest serial Station Eleven Niespodziewanie kończy się teatralna premiera adaptacji Króla Leara, w której w głównej roli występuje gwiazdor kina sensacyjnego, Arthur Leander (Gael Garcia Bernal). Aktor doznaje ataku serca i umiera na oczach widzów. W tym Jeevana (Himesh Patel), który…

Ocena Końcowa

8

wg Q-skali

Podsumowanie : Świat po pandemicznej apokalipsie. Nieliczni, którzy ją przetrwali, będą musieli zmierzyć się z konsekwencjami swoich decyzji sprzed lat. Umili im to obwoźna trupa teatralna wystawiająca niskobudżetowe inscenizacje dramatów Szekspira. Serial umiejętnie balansujący na granicy rozrywki i sztuki. Momentami zachwycający, momentami rozwleczony.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004