×
Serialowo, s12e13. Australian Survivor, s7.

Serialowo, s12e13. The Valhalla Murders, The Walking Dead, Survivor

Bez przydługich wstępów…

Serialowo, s12e13

The Valhalla Murders, s01e01. Netflix

Gdyby szukać w Sevres wzorca fabuły skandynawskiego kryminału, islandzkie The Valhalla Murders z łatwością mogłyby za taki posłużyć. Oto policjantka kłopotami w życiu prywatnym rozpoczyna śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa. Jest niebieski filtr na kamerze, wprowadzający element humorystyczny niższy rangą kolega z posterunku oraz tajemnica sięgająca swoimi mackami przeszłości. Bardziej klasycznie się nie da.

Na pilocie zakończę swoją przygodę z serialem The Valhalla Murders, bo choć trudno mu zarzucić, że jest jakoś specjalnie zły, jest zwyczajnie przeciętny. Nie znalazłem w nim nic intrygującego, świeżego, oryginalnego. Bije w te same tony co dziesiątki innych serialowych kryminałów, a na takie jedynie niezłe produkcje czasu szkoda.

The Walking Dead do s10e12. FOX

Dawno nie było nic o The Walking Dead, a to z tej przyczyny, że nastąpił przesyt serialem i nie chciało mi się startować z dziesiątym sezonem. Znaczy rzuciłem okiem na kilka początkowych minut i odłożyłem na później. To „później” nastąpiło jedenaście odcinków później. I akurat tak nadrobiłem, że kolejnego dnia wjechał odcinek s10e12.

Jednak o wiele lepiej ogląda się tak ciurkiem kilka odcinków niż odcinek po odcinku. Kiedy weszły pierwsze dwa to potem było już całkowicie z górki. Nie żeby poziom dziesiątego sezonu był jakiś specjalnie wygórowany, to raczej standardowy poziom The Walking Dead, ale mnie to odpowiada. Lubię rzucić okiem na The Walking Dead i choć wkurza mnie w nim to samo, co wszystkich, to jednak minusy nie przesłaniają mi plusów. Duża przerwa w oglądaniu też zrobiła swoje, by móc z zainteresowaniem śledzić losy bohaterów w walce z hordą Alfy.

Wciąż pozytywny wpływ na serial ma przesunięcie akcji o kilka lat do przodu. Umożliwiło to tchnięcie czegoś nowego w skostniałe reguły serialu, choć oczywiście z zachowaniem wszelkich skali. W końcu to dziesiąty sezon, a żaden dziesiąty sezon nie będzie nie wiadomo jak świeży. To niemożliwe. Na plus trzeba jednak oddać twórcom, że zaczęli bawić się serialem, co wychodzi mu na dobre. Przyjemnie ogląda się takie odcinki jak fajnie zmontowany epizod nie-pamiętam-który, w którym przez kilkadziesiąt godzin bohaterowie nieustannie walczyli z hordą. Odcinek-slasher też był niczego sobie, choć spodziewałem się po nim więcej. Jednak klasyczne wyjście Bety z grobu było naprawdę epickie. No i trafiło się po drodze parę niespodziewanych śmierci, co też wychodzi serialowi na plus. A najbardziej na plus wychodzi rezygnacja z cliffhangerów rozciągniętych na dwa odcinki później. Człowiek by się wkurzył, gdyby po odcinku zapożyczonym klimatycznie z Gry o tron s08e03 musiał czekać trzy odcinki na rozpierduchę. Inna sprawa, że ta rozpierducha trochę zawiodła.

Najbardziej w sezonie numer 10 irytuje mnie Alfa. Nie kupuję tego sposobu mówienia, który dla mnie brzmi bardzo, bardzo sztucznie. To dobry czarny charakter, ale Samantha Morton przekombinowała.

Tak czy siak trzeba oddać twórcom sprawiedliwość, że pomimo tylu wyemitowanych do tej pory odcinków, wciąż mają kilka pytań, na które odpowiedzi warto będzie poszukać w nadchodzących odcinkach. Było nie było, The Walking Dead to serial wyjątkowy, który mimo dziesięciu sezonów odbił się po drodze od bliskości dna i trzyma poziom.

Australian Survivor do s07e19. Network Ten

To zdecydowanie moje „serialowe” odkrycie miesiąca. Fanem oryginalnego Survivora jestem od zawsze (no od 15. sezonu), ale edycje krajowe nigdy mi nie podeszły. Nie, żebym wiele próbował, ale ta polska, którą widziałem i pilot jednego sezonu z RPA – szybko mnie od siebie odrzuciły. W oczekiwaniu na 40. sezon oryginału postanowiłem rzucić okiem na wersję australijską i oglądam ją na bieżąco na pniu. Kto lubi wersję amerykańską, śmiało może łapać za australijską.

Siódmy sezon to sezon all-stars. Nie widziałem poprzednich sezonów, ale jest to zbędne. Epickie wprowadzenie do sezonu umiejętnie przedstawiło wszystkich bohaterów. Jasne, lepiej znać ich z ubiegłych sezonów, bo zawsze lepiej się wtedy człowiek zaangażuje, ale nie odczuwam żadnego dyskomfortu z powodu ich nieznajomości. Co ciekawe, tych 24 uczestników wybrano zaledwie z czterech sezonów, co oznacza, że każdy poprzedni sezon był takim prawie all-starsowym.

Uczestników jest sporo, bo i odcinków jest sporo. Sezon liczy sobie, jak mniemam, 24 odcinki, po trzy odcinki na tydzień. Interesujące. Nie dość, ze odcinków jest więcej, to i każdy z nich trwa ponad godzinę. Daje to naprawdę solidną porcję Survivora do obejrzenia.

A jest co oglądać. Australijski Survivor daje wszystko to, co jego amerykański pierwowzór, przy czym jest taką bardziej bad-assową wersją programu. Konkurencje są bardziej wymagające, a przy wyborze uczestników nie kierowano się poprawnością polityczną. Panowie są przystojni i szowinistyczni, panie ładne i dobrze wyglądają w bikini. Z grubsza. Co interesujące, póki co okazuje się, że ciekawsze były pierwsze odcinki sezonu niż te w okolicy i po merdżu. Zwykle jest na odwrót. Wynika to też ze standardowej słabości formatu, której australijska wersja nie uniknęła. O wiele łatwiej o emocje, gdy stan liczbowy w poszczególnych plemionach jest równy. Kiedy jedno plemię ma przewagę liczebną, trudno o wielkie blajndsajdy. Wtedy do akcji wkracza produkcja, rzuca jakiś zdupy twist, żeby zamieszać – a ja za tym nie przepadam.

Niezależnie od wszystkiego, siódmy sezon australijskiego Survivora podoba mi się bardziej niż amerykański Winners at War. Ten drugi pewnie się dopiero rozkręci, ale cieszę się, że sprawdziłem australijskiego kolegę. A byłby jeszcze fajniejszy, gdyby wcisnęli się z filmowaniem w lato, bo czasem aż się zimno robi, gdy widzi się, że utknęli na rajskiej wyspie jakąś miejscową zimą. No ale na Fidżi kręcą tyle Surviorów, że pewnie ciężko się wbić w co atrakcyjniejszy termin.

Survivor do s40e05. CBS

Najbardziej oczekiwany „serial” sezonu. Dwadzieścioro zwycięzców poprzednich edycji walczy o podwójną nagrodę – dwa miliony dolarów. Trudno o większą zajawkę dla fana Survivora. Byłaby pewnie jeszcze większa, gdyby połowa uczestników nie występowała już w kilku poprzednich sezonach.

Mistrzowska, jubileuszowa edycja, przynosi nowy twist. Do końca jeszcze nie wiadomo, ile zamieszania wprowadzi do gry, ale na pewno to zrobi. To survivorowa waluta, którą można płacić za różne rzeczy. Każdy z graczy dostał po jednej monecie, ale ich stan posiadania się zmienia na bieżąco. Jak zostaną wykorzystane, co za nie zostanie kupione, kto odnajdzie dwie dodatkowe monety w nietykalnym ajdolu? Wraz z odpowiedziami na te pytania, sezon na pewno się rozkręci.

Bo póki co to taki typowy początek Survivora. Coś tam się dzieje, ale każdy i tak czeka na merdża. Po pięciu odcinkach wciąż każdy ma nadzieję do niego dotrwać, bo odpadający zawodnicy trafiają na wyspę wygnania czekając na nie wiadomo co i ciułając monety. Jak ten cały fundament ekscytującej rozgrywki w końcu wybuchnie, można liczyć na fajerwerki. W pięciu dotychczasowych odcinkach ich nie było.

Sandra działa mi na nerwy. Weźcie ją i wywalcie w końcu.

Podziel się tym artykułem:

3 komentarze

  1. Psze Pana, ale The Walking Dead jest ze stajni AMC, a nie FOX.
    No i jak to pomijać lecące właśnie „Better Call Saul” i „Homeland”? Oba zarzuciłeś bezpowrotnie?

  2. Ale u nas leci na FOX-ie. Przynajmniej w moim telewizorze.
    „Homeland” zarzuciłem daaawno temu. BCS oglądam na bieżąco, ale się na razie nie zmieścił do odcinka.

  3. Patrzcie go! Legalnie ogląda!

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004