Niech mnie ktoś kopnie w dupę. Na urlop miałem sobie przygotować kilka szybkich, krótkich wpisów, żeby nie było dziury w kalendarzu. I nie potrafię! Stukam tyle, jakby ktoś to w ogóle czytał. I zamiast kilku krótkich, szybkich recek będę miał dziury w kalendarzu. Recenzja filmu The Man Who Knew Infinity.
O czym jest film The Man Who Knew Infinity
Lata dziesiąte dwudziestego wieku. W Madrasie klepie biedę Srinivasa Ramanujan (zgadnijcie, kto mógł zagrać Indusa w angielsko-amerykańskim filmie?), którego głowa pełna jest rewolucyjnych matematycznych pomysłów. Nikt ich jednak nie rozumie i generalnie nie jest za ciekawie. Ramanujan szuka jakiejkolwiek pracy, by mógł sprowadzić do siebie zaaranżowaną żonę. W końcu udaje mu się zaczepić w miejscu, w którym księgowy dostrzega jego talent i zachęca nowego pracownika, by wysłał notes ze swoimi obliczeniami do Cambridge. Tak zasiane ziarno zostaje zebrane przez profesora matematyki G.H. Hardy’ego (Jeremy Irons), który zaprasza Ramanujana do Anglii. Sri korzysta z oferty, obiecując żonie, która w międzyczasie się do niego wprowadziła, że przy najbliższej okazji zabierze ją za morze. Nie podoba się to matce Ramanujana, która uważa, że Janaki (Devika Bhise) byłaby tam dla niego ciężarem. No ale Ramanujan nie ma czasu, żeby to dostrzec, bo już jest na statku. Po przybyciu do Anglii orientuje się zaś, że nie tylko miejscowi będą mu robić pod górę, bo nie podoba im się mądrala zza morza (poza tym nie wierzą w jego geniusz), ale też profesor Hardy uczepi się jak rzep psiego ogona dowodów prawdziwości teorii Ramanujana. A Ramanujan nie ma czasu na głupie dowody, bo przecież wszystkie jego obliczenia na pewno się zgadzają! Daleka więc droga do sprowadzenia do Anglii żony, a nawet do tego, by nie być głodnym – z powodu wybuchu wojny w Anglii brakuje warzyw, co dla ortodoksyjnego wegetarianina zaczyna być nie lada problemem.
Recenzja filmu O czym jest film The Man Who Knew Infinity
The Man Who Knew Infinity to przyzwoity biopic, który miejscami ogląda się z zainteresowaniem, ale przeważnie spływa po widzu bez żadnych większych refleksji. Fajnie oddane życie akademickie Cambridge i jego profesorów – na czele z Bertrandem Russellem (Jeremy Northam) – wygląda na ekranie odpowiednio dystyngowanie i brytyjsko, a co za tym idzie można poczuć ten specyficzny klimat profesorów szlachetnej uczelni z piękną historią, ale to nie wystarczy, żeby mówić o sukcesie filmu. Choć o porażce też nie, bo The Man Who Knew Infinity, jak przystało na biopic, przybliża sylwetkę matematycznej ikony, której teorie i inne matematyczne wynalazki po dziś dzień stanowią zagadkę. A przynajmniej niektóre z nich. Dużo więc w The Man Who Knew Infinity matematycznej gadki, dusznych pomieszczeń i naukowego klimatu, którego nie udało się pokazać podobnie atrakcyjnie co np. w Good Will Hunting. Opowiedziano historię i tyle. Nawet jeśli w ułamkach sekundy może i wzruszyła, to jednak ostateczny wydźwięk filmu pozostał obojętny. OK, był sobie taki matematyk, miał ciężkie życie, dawać następny film.
The Man Who Knew Infinity prześlizguje się po temacie Ramanujana, na pierwszym planie stawiając jego szorstką przyjaźń z Hardym i wątpliwości, jakie zamorski geniusz budzi wśród uznanych naukowych sław. Trochę szkoda, bo ja np. chętnie dowiedziałbym się takich głupot jak to, skąd biedak z Madrasu zna płynnie język angielski. Nie wdano się też w szczegóły jego związku z Janaki, którą poślubił, gdy ta miała 13 lat, no i w ogóle jego życie przed wyprawą do Anglii zupełnie nie interesuje twórców The Man Who Knew Infinity. A szkoda, bo też było ciekawe. Film Matta Browna lewituje gdzieś pomiędzy efektownym biopikiem za grubsze dolary, a kameralnym dramatem obyczajowym, w efekcie powstało przeciętne dzieło, które nie wykorzystało szansy. Podobnie zresztą jak inny, tym razem semibiograficzny, film napisany przez Browna – London Town, o którym pisałem w poniedziałek (o ile czegoś nie pokręciłem w planowaniu notek pół miesiąca temu :P). Weź już chłopie nie marnuj ciekawych postaci z historii! Przyłóż się, zrób to lepiej, bardziej efektownie! – jakby to skomentował Tomasz Hajto.
()
Ocena Końcowa
6
wg Q-skali
Podsumowanie : Srinivasa Ramanujan, matematyczny geniusz z Madrasu, przybywa do Anglii na podbój uniwerku w Cambridge. Przyzwoity biopic, któremu trudno zarzucić kichę, ale i emocjonować nie ma się czym.
Podziel się tym artykułem:
Przyznaję się że czytam każdą notkę
Dzięki, od razu milej 🙂
Zacząłem czytać wraz z powstaniem 'mundialowo’.
Ale co było pierwsze blog filmowy czy piłkarski to nie pamiętam 🙂
Mundialowo urodziło się jakieś dwa lata później po filmowym 🙂