×
Serialowo s10e02

Serialowo s10e02. Riverdale, Feud i jeszcze więcej

Zgodnie z zapowiedziami, dzisiaj druga część dwuodcinkowej premiery dziesiątego sezonu cyklu Serialowo. Tych, którzy przegapili zapraszam do wczorajszego odcinka, a ci, którzy nie przegapili mogą olać klikanie w linka.

Serialowo s10e02

Riverdale, tyle odcinków, ile do tej pory było

Nie chce mi się sprawdzać, ile.

Komiksowego Archiego zawsze byłem ciekaw. Ciekaw po swojemu, czyli bez ruszenia dupy, żeby sprawdzić, co i jak. No i nie od zawsze, tylko od seansu Chasing Amy i wywodu na temat romansu Jugheada i Archiego. Dlatego też wziąłem się w ogóle za Riverdale, uznając, że jeśli nie teraz to nigdy.

Z Archiem jest tak samo jak z futbolem amerykańskim, marshmellowsami, muzyką country czy masłem orzechowym – są amerykańskie i nie zrozumiesz, czemu zrobiły taką karierę jak zrobiły. Sprawdzasz, może być nawet fajnie momentami, ale za cholerę nie wiesz, skąd ten cały kult. Co za tym idzie z Riverdale jest identycznie. Ot porządny serial z paroma plusami, ale patrząc na niego całościowo nie dostrzeże się niczego szczególnego. Wiele podobnych przed nim, wiele podobnych pewnie po nim.

Rudowłosy Archie mieszka sobie w tytułowym Riverdale. W liceum gra w futbol, gra na gitarze, śpiewa piosenki, panny za nim wzdychają. Obok Archiego kręci się wieloletnia przyjaciółka Betty Cooper (Lili Reinhart), z którą niby trochę chodzi, ale z nią nie chodzi, a także świeżo przybyła do miasta Veronica Lodge (Camila Mendes). Obie różnią się od siebie jak noc i dzień, a Archie nie potrafi wybrać jednej, choć wybiera już w komiksie z sześćdziesiąt lat. Dzięki temu w jednym z wątków kręci się młodzieżowy romans z wszystkimi wadami i zaletami serialu dla młodzieży, a w drugim młodzi odkrywają mroczne tajemnice miasteczka zapoczątkowane zaginięciem jednego z popularnych w mieście bliźniaków. Ten wątek jest ciekawszy i można o nim nawet napisać, że jest mroczny. Oglądać się Riverdale da, ale szału nie ma.

Aha, i jest jeszcze ww. Jughead w swojej nieodłącznej czapce, która nieobeznanym z komiksami może się wydać głupia i niepotrzebna (w sumie taka jest, ale jak kult to kult). Największym szokiem całego serialu było natomiast dla mnie odkrycie, że gra go koleżka, który za dzieciaka grał rolę syna Rossa w Przyjaciołach. Nie rozpoznałbym za chiny, gdyby nie IMDb.

Feud do 1×03

Świetna rzecz, kto nie ogląda niech zacznie. Pisałem już o pilocie, za nami trzy odcinki i trzeba przyznać, że Feud trzyma wysoki poziom i zaostrza apetyt nie tylko na kolejne odcinki, ale i na kolejne historie, które miejmy nadzieję w przyszłości opowie. Owszem, ma Feud coś takiego, co jest przypadłością wielu seriali – po dwóch odcinkach napisanych/wyreżyserowanych przez autora serialu przychodzi odcinek trzeci, który ma już innego scenarzystę/reżysera i wyraźnie widać, że tempo się uspokaja, a nie wszystko jest już takie zajebiste jak było wcześniej. No ale ten spadek formy w Feud jest na tyle mało zauważalny, że nie ma się co nad nim rozwodzić. Mało który serial pędzi do przodu przez wszystkie odcinki, zawsze gdzieś trzeba przymulić.

Mimo tego lekkiego „przymulenia” i skupieniu się w 1×03 na stosunkach Bette Davis i Joan Crawford z dziećmi, Feud i tak sunie prędzej niż się spodziewałem, a w trzecim odcinku już zdążyli skończyć zdjęcia do Co się zdarzyło Baby Jane? Myślałem, że więcej odcinków będzie poświęconych jego kręceniu, ale nie narzekam. Czas na premierę i oscarowy pojedynek, czyli atrakcji nie zabraknie. Nie zmienia się natomiast to, że Susan Sarandon i Jessica Lange cały czas rządzą i dzielą ekranem i już tylko dla ich ról warto Feud zobaczyć. I dla tych wszystkich smaczków z dawnego Hollywood, których Feud jest pełny. Takie seriale to przyjemność.

Designated Survivor do 1×13

Po zimowej przerwie powrócił Designated Survivor, a sezon dalej zasuwa z kopyta, więc nic się nie zmieniło – to nadal przyjemny do oglądania serial oparty na fajnym pomyśle, który nie próbuje wymyślać na nowo prochu (serial, nie pomysł :P). Co za tym idzie wszystko to już było, ale nie szkodzi, bo zupełnie ta wtórność nie przeszkadza. Lepsza bowiem dobra wtórność niż cudowanie, by tylko było świeżo i oryginalnie. No i Designated Survivor to kolejny dowód na to, że pomysł to podstawa, reszta jakoś sama się ułoży.

Cliffhanger oczywiście rozwiązał się zgodnie z oczekiwaniami i Kirkmanowi nie stało się wiele złego. Za to na zdecydowany plus trzeba zapisać szybkie rozwiązanie kwestii wiceprezydenta. Szybkie i chyba dość niespodziewane, bo przynajmniej ja bałem się, że będą ten wątek tłukli do oporu. A tu ciach, mach, dwa odcinki i jedziemy dalej. Serial podąża tą samą ścieżką co kiedyś 24 i to widać wyraźnie. Sytuacja to zresztą o wiele częstsza i wynikająca z rynku telewizyjnego. Najpierw trzeba poczekać czy serial się sprawdzi, a jak się sprawdzi, to można planować na dłużej. Dokładnie tak jest w Designated Survivor, gdzie szybko pozamykano wątki z pierwszej części sezonu i teraz pootwierają się nowe. Gdyby się nie sprawdził, to spokojnie byliby w stanie tak skończyć serial, żeby stanowił zamkniętą całość, ale przy okazji otworzyli sobie furtkę na tyle, że teraz właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, by szybko ogarnąć kilka zupełnie nowych wątków kontynuujących opowiadaną historię. Oby tylko nie przyniosło to większej ilości zapychaczy. Trzymając za to kciuki, wielce jestem ciekaw, kto zagra Corneliusa Mossa… No dobra, już wiem. Zbroją się obsadowo – teraz doszedł jeszcze Rob Morrow – Designated Survivor zdaje się zagości w ramówce na dłużej.

The Walking Dead do 7×14

Z dziką przyjemnością zaglądam sobie po kolejnych odcinkach do Internetu i czytam to narzekanie na to, jak w The Walking Dead nic się nie dzieje. Internauci mnie nie zawodzą i narzekają. Zgadzam się, mają powody do tego, ale po co oglądają dalej to nie wiem. No dobra, ja też się męczyłem z Dexterem do końca, ale przynajmniej zaakceptowałem sytuację i nie liczyłem, że będzie lepiej.

W The Walking Dead nic się nie zmienia, dobre odcinki na początek, dobre odcinki na koniec, w środku cała masa odcinków, na które nic tylko narzekać. Przyzwyczaiłem się do nich i lubię je na tyle, że oglądając nie mam poczucia straconego czasu. Pewnie, że chciałoby się więcej, ale co poradzić. Jasne, schemat fabuły w kółko jest ten sam – jakieś przegroźne zagrożenie, które po dostaniu w ryja i śmierci jakichś bardziej pierwszoplanowych postaci w końcu daje się pokonać – ale mimo wszystko jakoś to kupuję i dalej zaglądam, żeby zobaczyć co tam słychać u naszych bohaterów. A odcinki-zapychacze traktuję jak odcinki niezłego postapokaliptycznego serialu obyczajowego.

Co przeszkadza mi najbardziej to niezmiennie osłabianie wypracowanej pozycji Negana. Koleś z pierwszych odcinków swojej bytności w The Walking Dead dawno już wziąłby wszystko za łeb i nie dał sposobności jakiejkolwiek rewolucji. Uciekł mu Daryl, zabijałby tych dobrych, aż by mu powiedzieli, gdzie się schował. I tyle. A tymczasem nie robi nic, a żeby było jeszcze bardziej wkurzająco, to każdy się może zakraść do jego miejscówki i odstrzelić mu łeb ze snajperki. Jak tu mieć jakiekolwiek wątpliwości, że sprzymierzone siły spokojnie mu dokopią?

Fauda 1×01

Rzuciłem okiem na tę izraelską produkcję dostępną na Netfliksie i raczej spokojnie dociągnę do końca. W temacie izraelskich seriali nie siedzę zupełnie, ale skoro Homeland wziął się z izraelskiego serialu, to znaczy, że mają coś do powiedzenia w serialowej produkcji. Fauda opowiada historię, której kanwą jest konflikt izraelsko-palestyński. Już samo to jest atrakcyjne, a atrakcyjności dopełnia thrillerowa otoczka. Czyli same plusy, jest ciekawie i wiele się dzieje. A przynajmniej w pilocie.

Kilkanaście miesięcy po zabiciu palestyńskiego terrorysty okazuje się, że palestyński terrorysta wcale nie został zabity. Niedługo chajtał się będzie jego młodszy brat i podobno Pantera, tak się zwie ów terrorysta, ma się pojawić na weselu. Zainteresowani tym są izraelscy agenci, w których szeregi z emerytury wraca agent, który niby zastrzelił kiedyś Panterę. Tylko on go rozpozna, więc jego udział w akcji jest nieodzowny. Z kolegami wbija się na wesele (trudno nie mają), a potem nic już nie idzie zgodnie z planem.

Fauda to szpiegowski thriller, który nie ma ambicji być niczym więcej. Akcja szybko sunie do przodu, można sobie trochę pooglądać palestyńskie zwyczaje weselne i popląsać w rytm ich muzyki, i tylko akcja mogłaby być zrealizowana lepiej, bo pogonie, strzelaniny i naparzanki wyglądają w pilocie tak sobie.

Podziel się tym artykułem:

2 komentarze

  1. Designated jednak oklapł.
    Pierwsze odcinki szły jak burza, te już są przegadane.
    A rozwiązanie z wice totalnie absurdalne.

  2. No zgadza się, ale traktuję te ostatnie odcinki przejściowo i choć akcja na cmentarzu tak jak piszesz – może nie samo rozwiązanie, ale jak do tego doszło – to mam nadzieję, że się ogarną i zaprezentują coś nowego i powrót do tempa z początku.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004