The 100, prawdopodobnie najlepszy obecnie serial rozrywkowy (rozrywkowy = bez ambicji bycia ambitnym), powrócił z czwartym sezonem i… Cóż, skoro tak się The 100 chwaliło za dotychczasowy rozwój akcji, to wypada też pokręcić nosem, gdy nie wszystko się w nim podoba. Zatem kręcę. Recenzja pierwszych dwóch odcinków czwartego sezonu serialu The 100. Serial można oglądać na Netfliksie – odcinki emitowane są tam z tygodniowym opóźnieniem.
O czym jest serial The 100
Setka młodych ludzi zostaje wysłana na postapokaliptyczną Ziemię, która okazuje się, że jest całkiem, całkiem do zamieszkania. Na miejscu zmagają się z różnymi niebezpieczeństwami do tego stopnia, że ze 100 to zostało ich może ze 20 jeszcze (swoją drogą mógłby to być niezły myk na serialową tytułotwórczość: pierwszy sezon 100, potem w zależności ilu zginęło np. drugi sezon 78 aż do ostatniego sezonu 1 na podobieństwo I Am Legend). Do młodziaków dołączyli nieco starsi, którzy dalej dryfowali sobie w kosmosie i tak się kręci. Gdy rozstawaliśmy się z bohaterami The 100 na koniec trzeciego sezonu, na spółkę z mieszkańcami Ziemi udało im się pokonać sztuczną inteligencję, która wymyśliła sobie, żeby uratować ludzkość zamykając ją w czymś na obraz i podobieństwa Matriksa. Było niebezpiecznie więc uff, ale nic nie dzieje się przypadkowo. Motywem „ratunku” owej inteligencji był ratunek przed nieuniknionym niebezpieczeństwem nuklearnym. Oto ziemskie reaktory zostały zaprojektowane (czy coś takiego, nie wdaję się w szczegóły) w ten sposób, by wziąć się i stopić. A wtedy Ziemia znów zatopi się w nuklearnym pyle i promieniowaniu, żegnaj wszelkie życie. Przed tym procesem nie ma odwrotu, a naszej okrojonej Setce i reszcie zostało pół roku życia. Muszą wymyślić, w jaki sposób przetrwać zbliżające się promieniowanie i nuklearną zimę, co nie jest łatwe w sytuacji, gdy dodatkowo autochtoni cały czas chcą ich pozabijać, bądź choć nie dopuścić do tego, by się po Ziemi panoszyli. Szczególnie Naród Lodu, czy jak się tam oni nazywają, uwiera działalność Skaikru na Ziemi i stale kombinują, jakby im dać łupnia. Przecież już jedną zagładę nuklearną przeżyli, to i przeżyją drugą.
Recenzja The 100 s04e01-02
O ile pierwsze dwa sezony The 100 po prostu dobrze mi się oglądało, szybko parły do przodu, było sporo przyzwoitych zwrotów akcji i tyle, to trzeci sezon – mimo obecności zapychaczy – w mej pamięci zapadł jako sezon świetnych zwrotów akcji rzucających nowe światło na dawne wydarzenia i niespodziewanych śmierci kochanych postaci. Co chwilę można było westchnąć „o shit” i jechać dalej dając się zaskoczyć. Niestety, szczególnie te niespodziewane śmierci, spotkały się z lawiną krytyki, która, jak myślę, pozostała w głowach twórców i teraz powstrzyma ich przed podobnymi rozwiązaniami, bo po co wkurwiać fanowską gimbazę, którą bardziej interesuje, kto, kogo i kiedy pocałuje. Lepiej się ugryźć w język i nie szarżować za bardzo. Choć, gwoli sprawiedliwości, na szczęście póki co nie ma mowy o młodzieżowym, całuśnym melodramacie i to raczej moje obawy na przyszłość.
A piszę o nich, bo póki co za bardzo nie widać po początku czwartego sezonu, by mieli na niego jakiś interesujący pomysł, o którym warto by napisać. Znaczy się pomysł jest, bo w końcu zostało sześć miesięcy do nuklearnej anihilacji i bohaterowie muszą się sprężać, ale lepiej to brzmi na papierze niż wygląda w rzeczywistości. No bo co? Przecież nie będą się strzelali z topiącym się reaktorem. Nic wielce efektownego z tej sytuacji nie wyniknie, więc trzeba emocji szukać gdzie indziej, a niestety polityczne przepychanki między klanami jakoś średnio są interesujące i nie widzę w nich potencjału na gejmczendżing twisty. Obym się mylił i fabułę czekał jakiś niespodziewany zwrot przez rufę, bo jeśli nie, to pozostanie przyzwoita rozrywka i tylko tyle.
Bo rozrywką The 100 dalej jest. Atuty, jakie miał – pozostały. Są ładne panny :), świat przedstawiony wygląda autentycznie, postaci mają zadatki na badassów, Octavia szaleje, a podcinane nożem gardła krwawią. Postapokalipsa w wykonaniu The 100 jest efektowna i choć to tylko telewizyjny serial to wygląda „na bogato”. Tyle że przydałoby się temu czwartemu sezonowi The 100 dać jakiegoś kopa, bo póki co jest tak sobie.
Podziel się tym artykułem:
Akurat 100 obejrzałem inspirowany recenzją na Q-blogu i absolutnie trafiona pozycja, dokładnie taka jak opisujesz, rozrywka w czystej postaci. Pozwoliłbym sobie na porównanie – może zbyt daleko idące – ale 100 to troszkę takie 24 godziny wersja fanstasy, gdzie w roli Bauera występuje przedstawicielka płci pięknej. Podobnie szybko akcja wre, są twisty, uśmiercanie czołowych postaci…a teraz w sezonie 4 topniejący reaktor jądrowy, no brzmi znajomo, czyż nie;)
A ja zdecydowanie odradzam.
Nawet jak ktoś lubi młodzież ganiającą się po lesie w te i wewte i mordującą się bez jakiegolwiek sensu to tego nie daje się oglądać. Scenarzyści już po dwóch odcinkach zapominają co chcieli pokazać w tych wcześniejszych. Absurd gonił absurd. 🙁