Zacznijmy od rzeczy najważniejszej. Jeśli liczycie na to, że w tej notce nie będzie SPOILERÓW to źle liczycie. Będą SPOILERY, będzie ich pewnie dużo, bo nie zamierzam na nie uważać. Jeśli więc ktoś miałby zamiar mieć potem pretensje, to niech zachowa je dla siebie. Ja ostrzegałem.
Dziwna sprawa z tą Grą o tron na Q-Blogu. Jeden z niewielu seriali, które oglądam najbardziej na bieżąco jak się da, a prawie w ogóle o nim nie piszę (tak jakbym na bieżąco pisał o innych serialach). Właśnie skończył się piąty sezon, więc to dobry powód do tego, żeby w końcu coś o Grze o tron napisać. Nie będzie to standardowa recka, już raczej parę luźnych przemyśleń na temat postaci i rozwoju akcji w finale. Co mi ślina na palce przyniesie. Przy okazji, dla dobra dalszej lektury, załóżmy, że książka nie istnieje, a zajmujemy się tylko i wyłącznie serialem. Nie będzie tu więc o zmianach pod względem książkowej fabuły (nie czytałem, więc siedzę w temacie tak sobie), o tym, kto i kiedy powinien narzekać, że czytelnicy spoilerują widzom i vice versa, ani nic takiego. Od tej chwili do końca wpisu mam to w nosie.
Co do całego piątego sezonu to raczej nie będę odosobniony w opinii, bo również – jak wielu – uważam, że do siódmego odcinka włącznie był zwyczajnie kiepski. Kolejne trzy odcinki to już zupełnie inna kategoria telewizji, ale to, co zaserwowano na początku to jakiś śmiech na sali. Według mnie totalnie źle to wszystko rozpisali, bo przecież materiału na ekscytujący sezon mieli sporo. Widać to po finale, w którym praktycznie każdy poruszony wątek spokojnie nadawałby się na pojedynczy odcinek. Komicznie to nawet zaczęło wyglądać, gdy w każdej scenie mieliśmy jakiś zwrot akcji, często trupa, jakby ktoś sobie nagle przypomniał, że coś jeszcze koniecznie trzeba upchać i postanowił to zrobić. Nie kupuję tego podejścia do robienia seriali z gatunku „nieważne, co w odcinku, ważne, żeby kończył się z przytupem”. Tutaj rozciągnięto to na cały sezon przez co gdzie się człowiek nie obejrzy to widzi opinie o tym, że ach, Gra o tron znowu wróciła na szczyt! choć ludzie potracili już nadzieję po pierwszych odcinkach sezonu. Nie tędy droga, kiedy sezon można śmiało upchać w pięciu odcinkach. Dwa pierwsze z wydarzeniami siedmiu odcinków i potem już trzy tak jak były.
Ale i tak łatwo się nabrać, że w tym szaleństwie jest metoda. W tej chwili w głowie zostanie naznaczony śmierciami finał, a nie smętne epizody z początku – tak nas filmowcy od dawno w dupę robią, a my się dajemy. Byle tylko skończyć tak, żeby widzowie czekali na kolejną część – klasyczne podejście z kinowych trylogii. Ponarzekają, a do kina pójdą. Ponarzekają, a szósty sezon obejrzą. No obejrzą, obejrzą.
Pod względem walki o Żelazny Tron w moim mniemaniu nic się nie zmieniło. Nadal uważam, że gdyby Daenerys się ogarnęła to załatwiłaby sprawę w dwa odcinki i nakopała wszystkim dookoła. Ma smoki, ma armię kastratów, do niedawna miała zadowolony lud, który wyzwoliła – guzdrze się i robi sobie kłopoty zamiast ruszać za wodę i wziąć co jej. No ale to by serial dwa sezony maks potrwał. Co prawda ostatnio znajomy prawie mnie przekonał, że wcale takiej przewagi Danka nie ma, bo wystarczy np., żeby Stannis wysłał do niej ducha, czy co to tam wysyłał (średnio uważnie oglądam, a jeszcze gorzej pamiętam co się wydarzyło wcześniej, więc czasem będę tak niekonkretnie pisał, ale pewnie się domyślicie o co mi chodzi) i tenże duch by ją po kryjomu kilim. No ale dzisiejszy odcinek pokazał, że Stannis skończył się na kill’em all i cały misterny plan w pizdu, jeśli chodzi o podbój Westeros.
W pizdu nie w pizdu. Resztki armii, która nie zwiała mu zarżnęli i to by kończyło definitywnie jego przygodę z serialem, ale tak prosto to oczywiście nie będzie. Za starzy jesteśmy, aby uwierzyć w to, że jeśli ktoś nie ginie na naszych oczach, to rzeczywiście ginie. Brienne już przynajmniej po raz drugi w serialu kogoś zabiła, a nie zabiła. Wcześniej Ogara, czy jak mu tam, a teraz Stannisa. Gdyby w Grze o tron zabijano główne postaci z taką skutecznością jak Brienne to nadal wszyscy by żyli. Tak więc Stannis zapewne jeszcze powróci niczym James Bond. Choćby tylko, żeby Brodaty się zemścił za księżniczkę.
A wracając jeszcze na chwilę do Daenerys, to teraz chyba już definitywnie straciła przewagę, bo jak Tyrion z Varysem wezmą się za rządy to nie będzie miała do czego wracać i pewnie skończy w punkcie wyjścia, znowu ją jakiś khal poślubi i do kaloryfera przykuje. W tym wszystkim tylko Joraha mi szkoda, bo to moja ulubiona postać i wziąłby się lepiej za leczenie tego syfa co go na łódce złapał, a nie gonił jak Wokulski za Izabelą.
Co tam dalej. Nie ogarniam prawie w ogóle tej nagłej potęgi Boltonów. Doszli do głosu w jakimś takim momencie, w którym pewnie nieuważnie oglądałem i teraz nieustannie się dziwię, że mają cokolwiek do powiedzenia. A mają dużo, bo Sansie krwi napsuli (Brienne ją złapie, czy strażacy podjadą ze skokochronem? a może na Fetora spadnie?), Stannisa nakopali itd. I ja niezmiennie co się pojawiają w odcinkach i rządzą dziwię się, że jakieś nonejmy sobie tak dobrze radzą, a Starkowie i Lannisterowie systematycznie przestają mieć cokolwiek do powiedzenia.
Ale jak mają mieć coś do powiedzenia, skoro z Jamie’ego zrobili taką piczę, że aż szkoda oglądać. Jakby to powiedział bohater Vabanku: Obcięli ci rękę razem z jajami. Nie wiem, może coś ze mną nie tak, ale zawsze Kingslayera miałem za mega przechuja co to słowem dopieprzy, mieczem dopieprzy, a potem przeleci siostrę i spłodzi z nią następcę króla. Tymczasem od dłuższego czasu w kółko użala się nad sobą i szkoda w sumie, że to nie jego otruli tylko jego córkę. Zresztą z tymi dziećmi – Tommenem i Myrcellą – to średnio ogarniam sytuację i traktuję jak mało ważne postaci przez co ich serialowa śmierć (na razie Myrcelli) nie robi na mnie wrażenia. Trochę szkoda, bo może gdybym lepiej ogarniał to uniwersum to byłbym w większym szoku. Co się zaś tyczy Cersei to dajcie spokój. Przyszedł jakiś koleś w łachmanach, zamknął ją w celi (co z Margeary, czy jak to się tam pisze? stoi za tym wszystkim, czy jak?) i… już. Wielka królowa, postrach stolicy i okolic załatwiona przez kult dziadzia, który pojawił się znikąd i nagle robi co mu się podoba. Nie lubię tego zabijania stałych postaci i zastępowania ich jakimiś nowymi, o których wcześniej nikt nawet nie wspomniał. Słabe to według mnie, gdy nagle mastahem jest ktoś, o kim nikt nigdy nie mówił nawet albo komu zajęło dwa popołudnia, by dojść do władzy. Oczywiście teraz Cersei się wkurwi i tyle Wróbla, ale co zwojował to jego.
Żenująca scenę z marszem pokutnym, podczas której do ciała dublerki wstawiono komputerowo twarz Cersei – przemilczę. Tego nie robi się kotu!
Za Snowem bym nie płakał. Głównie dlatego, że to pewnie nie jest koniec jego przygód w świecie Gry o tron. W odpowiednim czasie i miejscu pojawiła się Ruda, która pewnie wskrzesi biednego Jona, bo przecież go lubi (inaczej by mu cycków (swoich!) nie pokazała). Wyjdzie to tylko Snowowi na dobre, bo może w końcu da sobie spokój z tym głupim idealizmem, który co i rusz wpędza go w kłopoty. Połączy siły z nieruchomym Brannem, niewidomą Aryą i połamaną po skoku z blanki Sansą i pomści Eddarda. A może jeszcze matkę im dożywią, żeby nie narzekali zatwardziali fani książkowej wersji westeroskiego tajmlajnu. Cóż to będzie za ekipa!
Dobra, zmęczyłem się. Miało być krótko, a wyszła praca licencjacka. Jeśli kogoś pominąłem to sori.
Podziel się tym artykułem:
http://film.onet.pl/wiadomosci/bohater-serialu-gra-o-tron-nie-wroce-w-szostym-sezonie/ybnhdt
Chyba Jon Snow nie wróci 🙁
W tym komencie też mogą być SPOILERY.
Nie trzeba już zakładać, że książka nie istnieje, bo o ile do S3 były tylko lekkie odstępstwa tu i ówdzie, w S4 zaczęły się poważniejsze rozjazdy, tak S5 dowiodło ostatecznie, że serial jest swego rodzaju oddzielnym bytem, czy czymś w rodzaju fan fiction. Główne skrzypce grają tu scenarzyści i showrunnerzy, którzy Martina spytają o zdanie od czasu do czasu, a ostatecznie i tak robią po swojemu. Nie jest to absolutnie nic złego i nie będę tu rozdzierał szat. Właściwie to jest nawet coraz więcej zabawy z rozkminianiem co zmienili, jakie wątki pominęli (a pominęli przynajmniej jeden ekstremalnie ważny), a które już wyprzedzili (też co najmniej jeden). GoT nadal się dobrze ogląda i tyle.
Co do postaci, to chyba źle znosisz zmiany charakteru, które odbywają się po ekstremalnych przeżyciach albo w czasie dorastania 🙂 No bo kaman – Jaimiemu odetnęli część ciała, która go definiowała w jakichś 90% Ja tam się nie dziwię, że nie może się chłopak odnaleźć. Daenerys z kolei mota się dlatego, że za bardzo wzięła sobie do serca ciężar historii przodków z własnego rodu i (za) bardzo chce podołać wyzwaniu. Norma 😉
a królem będzie Gendry co do brodaty na łódkę wsadził. On tam ciągle wiosłuje i po latach jak już wszyscy się wyrżną to się zjawi wychudzony ale z barami jak niedźwiedź po tym wiosłowaniu i nakopie wszystkim.
#Gutex
Rozśmieszyłeś mnie przednio, dziękuję. Na korzyść Gendrego przemawia też fakt, że po tak długiej absencji showrunnerzy mogą po prostu zapomnieć go zabić. Gendry na króla!