Plan był perfekcyjny. 11.20 „Tomorrowland”, 13.30 „Złota dama” – dwa filmy longiem bez zbędnych reklam. Pierwsza część zgodnie z planem. Wychodzę z sali o 13.45, wystarczy przejść do innej sali i powinienem wchodzić na sam koniec reklam.
Idę. Nad wejściem do mojej sali napis „Apartament”. Hmm. Wchodzę do środka, światła się palą, ekran pusty, muzyczka leci. Rzut okiem na widownię, średnia wieku 75 lat. Hmm. Wychodzę zapytać, czy czegoś nie popieprzyłem. Nie, gramy „Złotą damę” tylko mamy kłopoty techniczne. Ale zaraz zaczynamy. No to wracam.
Moje miejsce zajęte przez starszą kobiecinę z kulą. Kurde, nie będę jej przecież przeganiał, zanim się z tą kulą zbierze minie sto lat. Siadam gdzie indziej. Wiadomo – za chwilę przychodzi jakaś spóźnialska para z biletem na miejsce, na którym siedzę. Fuck. I chcą siedzieć akurat tutaj, gdzie ja, choć są miejsca obok. Zrozumiałe, też bym wolał. Wstaję i zastanawiam się, może jednak przegonię babcię z kulą. Eeee, walić, siądę gdzie indziej, parę znośnych miejsc jest. Siadam i czekam aż wejdzie ktoś z biletem na to miejsce. Pani z kulą i jej towarzyszka pełen spokój, nawet nie zakładają, że mogły mnie podsiąść. Ja tam od razu poznałem po minach pary, że ktoś ich podsiadł tylko się jeszcze zastanawiają, czy robić raban.
Przychodzi jakiś facet. Przepraszamy, problemy są większe, seansu nie będzie. Zapraszamy do kas po zwrot pieniędzy za bilety. Ooooookej.
Nagle średnia wieku 75 lat działa na moją korzyść. Zanim się zbiorą to ja dawno odbiorę kasę za bilet i bye bye. Wstaję, idę do kasy, nikt mnie nie goni. Jestem pierwszy, ale kasy zajęte. Przez te najgorsze z możliwych męczybuły co kupują bilet siedem godzin. No bo to skomplikowane poprosić bilet, zapłacić i iść. Trzeba gadać, i pytać, a może to, a może sramto, a może inny film, co jeszcze leci? Tłum za mną gęstnieje. „Przynajmniej posiedzieliśmy w wygodnych fotelach, napiliśmy się kawy” (pewnie dostali za friko), „I po co my tu jechaliśmy? Kto nam za benzynę odda?” i tym podobne odgłosy. Poznaję po tym, że to moi emeryci. Gorąco, głośno, nerwowo.
Nagle słyszę: „Przepraszam, przepraszam”. Jakaś starsza pani z zieloną teczką przepycha się przez kolejkę i idzie do kasy. Stoi i wpycha się w pół słowa kasjerce. Nie wiadomo o co chodzi. Szum za mną się wzmaga. Za chwilę potrąca mnie inna starsza pani i idzie do innego okienka. „Hola, hola, kolejka jest!”. „Pani weszła bez kolejki to ja też!” – pokazuje panią z zieloną teczką. Ta się broni: „Ale ja mam rezerwację na całą klasę”, nie chce zwrotu za „Złotą damę”. Szum. Zwalania się kasa, wszyscy zajęci dyskusją, więc idę zanim mnie ktoś wysiuda.
Proszę o zwrot kasy za bilet. Pani niezorientowana. Pytania do kierowniczki, wszystko jasne. „Ma pan paragon?”. „Nie mam, wyrzuciłem z tym zylionem ulotek, które dajecie do biletu”. „Oj, szkoda”. Błyska jakaś kartka. „Pan się podpisze, tu i tu. Szkoda, że nie ma pan paragonu”. Mówię, żeby się przygotowała, bo za mną cały tłum emerytów w tej samej sprawie. Rzednie jej mina. Znowu pytania do kierowniczki. „Tak, tak, zwracaj pieniądze bez paragonu”. I nagle ogłoszenie z kasy obok. „Wszyscy, którzy czekają na zwrot biletu proszeni są tutaj!”.
I wtedy stratowali mnie w kinie emeryci.
Epilog. Jakoś pozytywnie do reszty soboty mnie to wszystko nastawiło. „Złotej damy” nie obejrzałem, ale zdążyłem odzyskać kasę przed armageddonem. I nawet zyskałem 10 groszy, bo płacąc kartą ze zniżką zapłaciłem 27.90. Oddaje mi 28 i standardowo: „Ma pan 10 groszy?”. No nie mam, po to kartą płacę, żeby nie mieć. „Pani zwróci 27, już nie przedłużajmy” sugeruję. „Nie, nie, zwrócę kinu te 10 groszy z własnej kieszeni”. Miło 🙂.
Podziel się tym artykułem: