Serialowo wraca po zimowej przerwie (hehe) i na początek pewnie Was zaskoczę, ale nie będę narzekał (w tym wstępie 😉 ). Doszedłem bowiem ostatnio do wniosku, że aktualnie nie jest tak źle z tymi serialami, jak to wcześniej krakałem. Zajebiście też nie jest, ale akurat wciągnąłem się w jeden serial, zaciekawił mnie drugi, trzeci i czwarty czekają na sprawdzenie… I wniosek jest prosty: nawet jest co oglądać, jeśli chodzi o seriale. A to dobra wiadomość w świetle mizerii filmowej, którą wypadałoby w takim wypadku czymś zastąpić.
To już siódmy sezon Serialowa, więc wiadomo o co chodzi, ale gdyby jednak nie było wiadomo, to przypominam, że piszę w nim o obejrzanych serialach/ich odcinkach, które nie doczekały się notki z mojej strony. To jak najbardziej SPOILEROWY cykl, więc zwracajcie uwagę na podane przy tytułach odcinki/sezony, żeby na coś się nie władować niepotrzebnie.
A zaczynamy od serialu, w który się wciągnąłem.
The 100, do 2×08 włącznie
Na The 100 zwróciłem uwagę już w trakcie jego premiery jakiś czas temu. Załadowałem pilota, żeby przekonać się, że to shit dla nastolatków, ale okazało się, że nie do końca tak z tym shitem i z tymi nastolatkami jest. Spodobały mi się pierwsze minuty i chciałem oglądać dalej.
Minęło z półtora roku, kiedy ruszyłem dalej ;), ale tym razem już się nie zatrzymałem. Dość szybko dotarłem do bodajże zimowego półfinału i na pewno z ciekawością będę oglądał dalej. Mogę chyba powiedzieć, że gdy dogonię na bieżąco, to serial dołaczy do tych, które oglądam jak najszybciej się da. A takich jest mało, bo chyba tylko The Walking Dead, Game of Thrones i Survivor.
Założenie serialu jest proste. Oto po wojnie nuklearnej wyginęła ludzkość. Przetrwać udało się jedynie tym, którzy opuścili nasz łez padół na pokładzie stacji kosmicznych. Te finalnie połączyły się w tzw. Arkę i zaczęły krążyć sobie na orbicie w oczekiwaniu aż będzie się dało powrócić. Minęło bodajże 100 lat. W celu upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu (oszczędności na tlenie i sprawdzenia co tam na Ziemi) dowództwo Arki decyduje wysłać się z powrotem setkę zbuntowanych małolatów, którzy zalegają im w więzieniu (nie wnikajcie). Ci lądują z powrotem i niespodzianka, Ziemia nadaje się do ponownego zamieszkania. Kłopot w tym, że zrywa się łączność z Arką i do czasu jej naprawienia małolaty zmuszone są przetrwać w zupełnie nowym dla siebie środowisku. A to ma oczywiście w zanadrzu kilka niespodzianek.
Prosty i fajny pomysł zaowocował bardzo sympatycznym serialem, który ogląda się bez bólu, a nawet ze sporą przyjemnością. Przygodowa historia ubrana jest w szybkie wykonanie bez zbędnego przynudzania. Może i brak jej oryginalności, a momentami też sensu, ale twórcy dbają o to, żeby co trochę nas czymś zaskoczyć, a każdy odcinek zakończyć cliffhangerem. Akcja leci do przodu nie zatrzymując się na żadne niepotrzebne przerwy, a Ziemia ma wystarczająco do odkrycia, żeby to pociągnąć bez nudzenia widza.
A s2 to już w ogóle otworzył tyle możliwości, że jestem spokojny o ciąg dalszy i o to, że będzie co oglądać. Jak na razie cały czas serial prze do przodu nie rozkminiając za bardzo kolejnych wydarzeń. Jeśli zanudziło Was siedzenie przez cały sezon na farmie w The Walking Dead, to tutaj czegoś takiego nie ma. No może trochę mnie akurat ten 2×08 znudził, ale to dlatego, że powinni tego koleżkę zabić i tyle (widzicie, staram się nie spoilerować gdzie nie trzeba). Słaba była próba ocalenia go, bo zasłużył na to, co dostał. Zamierzenie twórców było chyba odwrotne – powinienem się wzruszyć, w końcu to ważna śmierć – ale raczej się znudziłem. Nic z tego, jeden bardziej irytujący odcinek na tyle serialu to i tak niezły wynik.
Może i The 100 to rzeczywiście serial dla małolatów, ale na pewno taki z górnej półki. Najbardziej pozytywnie zaskoczył mnie solidną ilością rozlanej tu krwi, czego zupełnie się nie spodziewałem. Sporymi momentami klimatem przypomina No Escape Martina Campbella, a to bardzo dobrze. No i ma fajne laski, jakby to powiedział zureklukasz.com ;).
Game of Thrones, do 5×04 włącznie
Gra o tron powróciła z przytupem, ale tylko jeśli chodzi o wyciek do netu pierwszych czterech odcinków. Nie zaszkodziło to w niczym stacji HBO, która i tak zaliczyła rekordową widownię. Wnioski wyciągnijcie sobie sami.
Nie jestem aż tak napalony na GoT, żeby nie poczekać do telewizyjnej premiery z oglądaniem, ale w przypadku tego serialu nie da się tak po prostu spokojnie czekać, bo zaraz jakaś mądrala zaatakuje spoilerem. Profilaktycznie więc zerknąłem i wiem, że nie wydarzyło się w tych czterech odcinkach nic, co by mi ktoś mógł zaspoilerować. I do końca nie wiem, czy narzekać na to czy nie. Zresztą serial sam sobie winien, bo przyzwyczaił już widza do sensacyjnych zwrotów akcji i kiedy ich nie ma może wydać się, że w zamian jest kicha.
Wstrzymałbym się z tak kategorycznymi słowami, szczególnie że do tej pory na GoT raczej nie narzkałem i dobrze mi się go oglądało nawet bez big twistów. Ale nie ukryję, że te pierwsze odcinki mnie znudziły. Często czułem się, jakby oglądał 24-odcinkowy serial, w którym każdą pierdołę można rozkminiać przez kilka odcinków. A tu przecież odcinków jest tylko 10 i przydałoby się trochę przyspieszyć.
Zachwycony nie jestem, ale potem na pewno będzie lepiej.
Krew z krwi, 2×01
Serial Jana Komasy kontynuuje to, co zaczął w pierwszym odcinku. Czyli jest porządnie, bez konieczności wstydzenia się za polski serial, ale i bez wielkiego szału. Czyli klasyczne „dobrze, ale”.
Ostatecznie jednak nie jest problemem serialu, że jakiś tam Q spodziewałby się nieoczekiwanych twistów, wartkiej akcji i pomysłu, na który sam nigdy by nie wpadł. Nie patrząc na moje oczekiwania rzetelnie opowiada historię Carmen dalej, dorzucając w pakiecie parę niezłych tekstów, choć część z nich trochę na siłę.
Porządny kryminał, tyle.
Survivor, 30×09
Spodziewałem się po równym, 30. sezonie czegoś specjalnego, a dostałem zwyczajny sezon. Ale nie narzekam. Jest tutaj wszystko co być powinno w „Survivorze”, a dzisiaj to nawet fake idol powrócił, za którym już tęskniłem. Szkoda tylko, że został kiepsko wykorzystany. Moim zdaniem trzeba go było powiesić sobie na szyi i tyle. Chcecie to głosujcie na mnie i marnujcie głos. Taktycznie to kiepsko zostało rozegrane i szkoda.
Dawno już po merdżu, więc zabawa zaczęła się na dobre, jak to zwykle po merdżu bywa. Nie wiem po co wymyślają te motywy przewodnie, skoro i tak za chwilę wszystko mieszają, aby finalnie i tak dotrzeć do merge’a. No ale jakiś tam haczyk na dzień dobry być musi. W zasadzie każdy odcinek kończy się emocjonującym trajbalem i chyba nie było odcinka, w którym od początku do końca wszystko byłoby wiadome. Blajndsajdów nie brakuje, uczestnicy nie zawodzą.
No i, co najważniejsze, mój/moja faworyt/ka (polski język…) od bodajże drugiego odcinka wciąż jest w grze. Zobaczymy, jak daleko dotrwa. Niezależnie od tego – sezon uważam za wielce satysfakcjonujący.
Lizzie Borden Chronicles, The, 1×01
Była taka chwila, kiedy zupełnie nie miałem czego oglądać, stąd wzięcie się w desperacji za powyższy tytuł. A także z tęsknoty za dawno nie widzianą Christiną Ricci. Było OK, ale chyba na pilocie poprzestanę. Szczególnie że mam już co oglądać.
Nie znam filmu, którego serialową wersją jest serial, więc trudno jest mi go porównywać. Fabuła oparta jest na prawdziwej historii Lizzie Borden, chyba pierwszej morderczyni celebrytki w historii Ameryki. W rzeczywistości nie udowodniono jej zabójstwa ojca i macochy, ale twórcy serialu nie mają wątpliwości. Lizzie jest winna, a co więcej, Lizzie ma ochotę na jeszcze więcej krwi. Dorwać ją będzie się starał agent bardzo specjalny.
Ten kostiumowy serial nakręcony w nowoczesny sposób jest całkiem w porządku i narzekać na niego nie ma co. W końcu, jeśli Michael Ironside zostaje zabity dwie minuty po pojawieniu się na ekranie to wiedz, że coś się dzieje. Ale widocznie nie jestem targetem takich produkcji. Dajcie jednak znać, jak Christina będzie latać w nim na golasa to może wrócę ;).
iZombie, 1×02
Kręcą tych odcinków na potęgę. Dopiero co oglądałem piloty, a tu już po kilka odcinków wszystkiego (The Returned, Dig, Last Man on Earth itd.) jest, kto by za tym nadążył? Ale za iZombie się wziąłem, bo pilot był bardzo fajny, no i w końcu namaściłem go na możliwego następcę Castle’a.
Drugi odcinek też daje radę i jest zupełnie taki, jaki spodziewałbym się, że będzie. Czyli lekki, łatwy i przyjemny, ot właśnie taki standardowy odcinek Castle’a. Główna bohaterka dalej jest fajna – a tym razem dodatkowo napalona – całość utrzymana jest w dobrym, komediowym tonie, no i leci sobie do przodu. No może przydałaby się tylko jakaś lepsza kryminalna sprawa. I brakowało mi wszechobecnych w pilocie podsmiechujek z zombiowego genre’u. Wiem, że nie można tak ciągle bawić się konwencją, ale i tak brakowało mi tej pewności, że twórcy znają gatunek na wylot i wiedzą, jak się nim zabawić. Na szczęście chociaż nie szczędzą zgrabnych gier słownych w śródtytułach.
Miła rzecz. Stacja The CW wyrasta na najlepszego dostarczyciela niezobowiązującej telewizyjnej rozrywki.
Daredevil, 1×02
Zgodnie z zachowaniem wszelkich reguł drugi odcinek oferuje jeszcze więcej atrakcji niż pilot i umacnia pozycję serialu na liście do oglądania. Trudno bowiem uwierzyć w to, że ktoś, kto dotrwałby do finałowych minut 1×02 zrezygnowałby z serialu po zobaczeniu efektownie nakręconej bójki. Efektownie i modnie, bo z jednego ujęcia. Przy okazji pomysłowo – bez konieczności zbytniego kombinowania z kamerą.
Nie ma co ukrywać, jest coraz lepiej. Ręki bym nie oddał, żeby móc od razu oglądać trzeci odcinek, ale jeśli Daredevil utrzyma poziom (dziwnie to brzmi o serialu, który został już „wyemitowany” w całości) pierwszych odcinków, to chyba rzeczywiście wszelkie dotychczasowe zachwyty innych pod jego kierunkiem nie są przesadzone. Ja się, co prawda, raczej już nie zachwycę, ale to nie przeszkadza mi docenić Daredevila.
Spryciarz z tego Murdocka. Co odcinek sobie „organizuje” jakąś fajną laskę, tym razem padło na Rosario Dawson. Niezły harem w ten sposób uzbiera do końca. Choć na miłostki raczej nie będzie miał czasu. A jeśli tak, to najlepszy komiksowy serial na poważnie stanie się faktem. Niezależnie od tego, że w tych dwóch pierwszych odcinkach był średnio komiksowy.
PS. Wzruszające to dzieciństwo głównego bohatera, ale trochę pokręcę nosem na zachowanie jego ojca, któremu zamarzyło się wysłuchanie publiki skandującej jego nazwisko. No wielki i heroiczny wyczyn zrobił – pokonał kolesia, który prawdopodobnie wiedział, że jego przeciwnik podłoży się w piątej rundzie i w związku z tym ani na poważnie nie trenował, ani nie walczył.
Podziel się tym artykułem:
Bójka z drugiego Daredevila przyominała mi trochę tę z Oldboya. 😉 Oczywiście kadry zupełnie inne, poziom oczywiście też niższy, ale samo podobieństwo od razu daje plusa dla tej produkcji. A iZombie dalej poziom też trzyma, bardzo przyjemnie się ogląda co tydzień – lekko i przyjemnie!
Ano, trudno uciec od skojarzenia z Oldboyem :). Jednak co telewizja to telewizja. Nie wszystkie ciosy doszły, z raz się nawet Daredevil zawahał na ułamek sekundy, jaki to ma być następny cios :).
A w środę zakończył się „SerialKtóryPowinienSieSpodobacQueninowiGdybyObejrzalWiecejNizPareOdcinkow” czyl Justified. Ech, tak się zżyłem z bohaterami, złymi i dobrymi, z Harlan County i z tymi najlepszymi serialowymi dialogami ever, że tego serialu mi będzie najbardziej brak spośród wszystkich, w tym ewidentnie lepszych jak BB, seriali ostatnich lat.
@Gra Standardem jest że twisty są budowane solidnie i długotrwale, w zasadzie o ile dobrze pamiętam to co sezon piszesz że długo się to rozkręca:) Tak musi być jeśli te twisty mają przekonywać, każda postać jest solidnie kształtowana i tylko dzięki temu to szokuje i robi mindfucki i to za każdym razem.
@Daredevil Komiksy są różne, Daredevil jest w brew pozorom dość sztampowy, to nie idzie ani o kawałek dalej niż „dobry koleś bije złych kolesi”. różni się tylko tym że tu jest zdeko krwi a supermoc jest nienachalna.
@jatoja
Pamiętam ten nudny pierwszy odcinek… 🙂
@bigulebu
Nieee, ja o GoT mało pisałem raczej 😉 Ale na wszelki wypadek nie sprawdzaj 🙂