Ogłoszenie parafialne : Piszę ten Poszedłbym tydzień temu. Możliwe, że od ubiegłego piątku repertuar lekko się zmodyfikował. Koniec parafialnego ogłoszenia . I nie będę Wam ściemniał: jest cienko.
Fru! – Nie poszedłbym
Nie lubię animek.
Nie wiedzieć czemu, polski dystrybutor uznał, że tytuł „Fru!” będzie lepszy od oryginalnego „Yellowbird”. Pomijając wszystko, „fru” jest raczej mało zachęcające. Takie, wiecie, fru! spadaj stąd, czego szukasz?!
To oczywiście nieistotne, bo belgijsko-francuska animacja o – jakże oryginalnie – ptaszkach, to kolejny z setek animowanych filmów, który ma skusić najlepszego widza, bo widza przynajmniej podwójnego: dziecko z rodzicem. Po co robić filmy, na które pójdzie sam rodzic i zapłaci za jeden bilet, skoro można zrobić film, na który pójdzie dziecko z rodzicem i zapłaci za dwa bilety?
Arcydzieło animacji na pewno nie grozi w przypadku tego tytułu, czy spodoba się dzieciom: nie wiem. Na to nie ma chyba reguły.
Pod ochroną – Nie poszedłbym
Klikam tu i tam na stronie filmu i nie widzę niczego zachęcającego. Ot festiwalowa argentyńska produkcja bez żadnych szans na zarobienie w kinie. Po co trafiła do nas? Pewnie ze względu na zdjęcia Polaka – Wojciecha Staronia.
Po tym, jak ojciec Matiasa i Laury zabija ich matkę, rodzeństwo postanawia uciec oraz odszukać bezpieczny dla siebie azyl. (Opis dystr.)
We dwoje zawsze raźniej – Nie poszedłbym
Bądźmy brutalni. Jeżeli filmu, który miał swoją premierę rok temu nie można jeszcze (raczej) ściągnąć z Internetu, ani przeczytać zarysu fabuły na Filmwebie (dystrybutor śpi, czy co?), to oznacza, że nikomu nie chciało się go nawet zripować (wiem, pewnie na DVD nie wyszedł, ale nie brzmi to aż tak dramatycznie). A co dopiero mówić o oglądaniu.
Z całym szacunkiem dla występującej tu Catherine Deneuve: szkoda zdrowia.
Antoine ma zbyt dużą depresję, by grać w swojej rockowej kapeli. Postanawia znaleźć sobie jakieś zajęcie. Jako że niczego nie potrafi, zostaje cieciem w starym paryskim bloku. Wkrótce udowadnia, że jest dobry w swojej pracy i wszyscy go lubią. Zaprzyjaźnia się z Matyldą, kobietą na emeryturze. (Opis z IMDb przetłumaczony przez Q)
Dumni i wściekli – Poszedłbym
Prawdopodobnie najlepsza premiera weekendu. Przynajmniej z opisu, obsady i trailera wynika, że nie może być źle. No bo spójrzcie:
Wielka Brytania, lato 1984 roku. Grupa gejów-aktywistów pomaga górnikom podczas strajku.
W obsadzie m.in. Bill Nighy i Imelda Staunton – nie zapala mi się żadna lampka ostrzegawcza.
PS. Wybitnie głupi polski tytuł. Akurat takimi obrodziło w tej porcji premier.
Focus – Nie poszedłbym
Widzieliście zwiastun? To zobaczcie, bo to prawdopodobnie jeden z najmniej zachęcających zwiastunów ostatnich lat. I tylko z tego powodu czerwony żółty Nieposzedłbym. A także z tego, że Will Smith, który gra tu w roli głównej, dawno się zagubił w swojej karierze (zajął się karierą syna i nawet szybciej udało mu się ją złamać niż swoją) i „Focus” z żadnej strony nie wygląda na coś, co mogłoby go przywrócić na piedestał. Pachnie raczej odgrzewanym kotletem.
Prawda jest niestety taka, że jak Smith nie zagra w jakimś „Bad Boys 3” albo „Independence Day 2” to będzie mu ciężko wrócić do walki o najlepsze scenariusze. Z drugiej strony skoro wybiera takie pierdoły jak After Earth to może mu tylko lepszego agenta potrzeba?
Body/Ciało – Poszedłbym
Chciałbym sobie standardowo ponarzekać, ale niestety nie mogę. Nie mogę, bo jakiś czas temu z przerażeniem odkryłem, że lubię filmy Małgorzaty Szumowskiej, a przynajmniej te, które widziałem. Bo kilku nie widziałem myśląc, że nie lubię filmów Małgorzaty Szumowskiej. A że ciągle zapominam, że jednak lubię, to ich nie nadrabiam.
Skomplikowane. Tak czy owak właśnie stąd zielona przepowiednia. I koniec mojego gdybania, bo to kolejny film z gatunku: nic o nim nie wiem i nie będę się wczytywał w szczegóły, obejrzę ze świeżą głową.
Był sobie las – Nie poszedłbym
Tylko i wyłącznie dlatego, że nie jest to film dla mnie. Wiem to, nie mam żadnych wątpliwości ani nadziei, że może będzie inaczej.
A co do Was to sami musicie zdecydować, czy kręci Was dokument o lesie wyreżyserowany przez twórcę „Marszu pingwinów”.
Wilkołacze sny – Nie poszedłbym
Typowy przykład kinowego żebrolajka dystrybutorskiego – dajmy do tytułu coś o wilkołakach, a nuż wybiorą się na to do kina miłośnicy Zmierzchu.
W tytule oryginalnym („Gdy zwierzę śpi” – przekład bardzo dowolny) nie ma słowa o wilkołaku, więcej, polski tytuł jest zdaje się perfidnym spoilerem odbierającym tę część frajdy z seansu, której (znów zdaje się) aż tak dużo poza tym nie ma.
Nie jest to też horror, tak mówią, więc mój kolejny „zarzut” będzie taki trochę nietrafiony, ale może przyda się na przyszłość: omijajcie europejskie kino gatunkowe, jeśli nic słyszeliście, że zachwycił cały świat. Z reguły, jak dobry nie byłby opis takiego filmu i ciekawy zwiastun, później i tak się okazuje, że w Hollywood zrobiliby to parę razy lepiej.
Bóg nie umarł – Poszedłbym
„Najlepszy film, jaki widzieliśmy na religii” głosi jeden z komentarzy na Filmwebie. I mówi wiele :).
Na filmy z Kevinem Sorbo w roli głównej zawsze trzeba uważać, ale ten fabułę ma akurat zachęcającą:
Profesor Radisson (Kevin Sorbo) rozpoczyna zajęcia z filozofii od postawienia świeżo upieczonym studentom ultimatum: muszą na piśmie zanegować istnienie Boga albo pożegnają się z dobrą oceną. (Opis dystr.)
Nocturna – Nie poszedłbym
Tyle tych filmów, że nie mam siły napisać już nic więcej poza: Nie lubię animków.
A jeszcze bardziej nie lubię takiej kreski jak w tym filmie.
Fru! niestety straszna kaszana, a wiem co mówię, bo jako ojciec w tym roku zaliczyłem już 8 seansów dla dzieci. Ale cóż zrobić, jak dzieciak widział zwiastun i zażyczył sobie kino w ramach prezentu urodzinowego? W każdym razie postanowione – przyjeżdżamy tak, żeby odebrać rezerwację, ale na salę wchodzimy pod koniec reklam, bo za dużo gówien się trafia. Jedynie na baranku Shaunie nie przycinałem komara, ale mam słabość to tego typu animacji (a la „Sąsiedzi”).