W Paragwaju chyba jeszcze nie byliśmy, więc jest okazja do tego, żeby to naprawić. Dzisiaj dwa słowa o filmie paragwajskim. Ale głównie dlatego, że film, o którym mowa jest ciekawy, a nie dlatego, że paragwajski.
Nie wiem, jak to z tym paragwajskim kinem jest, bo raczej nigdy nie wpadło mi w ręce (albo nie zdaję sobie z tego sprawy, to w sumie bardziej możliwe), więc nie wiem też, czy oni tam fajne rzeczy robią na stałe, czy tylko od święta. W każdym razie, jak to ktoś przytomnie zauważył na Filmwebie (rzadkość), „Siedem skrzynek” to film uniwersalny, którego miejsce akcji spokojnie moglibyśmy przenieść na polski bazar i nic więcej nie zmieniać. Czemu więc nikt u nas takich filmów nie kręci, a w Paragwaju potrafią? Pytanie raczej bez odpowiedzi.
Bohaterem „Siedmiu skrzynek” jest młody dostawca z paragwajskiego bazaru. Chwyta się każdej możliwej roboty, a gdy nie pracuje marzy o wielkim ekranie. Jego marzenia materializują się w postaci wypasionej komórki, którą można rejestrować filmy (512 pamięci! czas akcji to AFAIR 2005 rok nie wiedzieć czemu – produkcja jest względnie nowa), a którą bardzo chce nabyć. Tyle tylko, że jest droga, więc – by szybko zdobyć pieniądze – nasz bohater podejmuje się podejrzanej roboty. Oto dostaje zlecenie na zabranie z jednego ze sklepików tytułowych siedmiu skrzynek. Nie wiadomo co w nich jest, wiadomo tylko, że ma je wywieźć z dala od sklepiku i wrócić z nimi, gdy dostanie ku temu sygnał. Wkrótce ściga go połowa targowiska.
Jak widać z zarysu fabuły, pomysł wyjściowy jest prosty i skuteczny. Daje możliwość fajnego zagmatwania fabułą i rzeczywiście niewiadomych z każdą minutą jest więcej niż odpowiedzi na nie. A główny bohater musi przeskakiwać lawinowo rosnącą przed nim liczbę kłód. Film swoją konstrukcją przypomina wszelkiej maści Pulp Fictiony i Amores Perrosy – jednocześnie toczy się kilka pozornie niezwiązanych ze sobą wątków, a my poznajemy cały kalejdoskop różnistych postaci. Przy okazji dowiadujemy się czegoś o życiu w Paragwaju i o tym, jak wygląda paragwajska ulica. (Chyba tak jak wszędzie).
Nie byłoby jednak fabuły – która od pewnego momentu zaczyna już być przewidywalna – gdyby nie sprawna realizacja. Tej nie można niczego zarzucić, a szczególne wrażenie robią bardzo fajne zdjęcia. Kamera wędruje razem z bohaterami ciasnymi bazarowymi zaułkami, biegnie razem z nimi i obok nich wciska się w każdą dziurę. To zdecydowanie najmocniejszy punkt „Siedmiu skrzynek”, który jest filmem wartkim, efektownym w swojej prostocie, przyjemnie zamotanym i nie do końca poważnym. Nie jest to ponury dramat, a raczej zabawa sprawdzoną konwencją, choć traci na tych bardziej luźnych fragmentach zyskując w scenach napięcia i zagrożenia. No i ma naprawdę fajny finał.
Dałbym osiem, ale coś mnie powstrzymuje. Wobec tego zatrzymam się na mocnym 7/10.
(1763)
Podziel się tym artykułem: