Wnioskując li tylko po zwiastunach najnowszego filmu tzw. braci Mo (starsi Czytelnicy: nie mylić z Milicją Obywatelską) (2 „tzw.”, bo nie są spokrewnieni 2) można było spodziewać się ultrabrutalnego filmu, który spłynie krwią. Na szczęście jako doświadczony kinoman, który zjadł zęby na azjatyckim i na na kinie w ogóle – wiedziałem, że to tylko taka fasada, za którą będzie krył się psychologiczny thriller. Nabrać się nie dałem, bo nie ze mną te tanie redbandowe numery!
Żartuję. Spodziewałem się ultrabrutalnego filmu.
I pewnie dlatego ta 135-minutowa produkcja mnie lekko zmęczyła i trochę znudziła. Miała swoje brutalne momenty (choć na azjatyckie standardy raczej spokojnie – bardziej dawała po głowie sama eskalacja przemocy niż jakieś trudne do obejrzenia widoki), ale w sumie dziwię się, że aż tyle ich z niej wymontowano do ww. trailera.
Zgodnie z tytułem, bohaterami filmu są dwaj mordercy. Jeden doświadczony z solidną porcją rowków na rękojeści kija baseballowego, drugi zupełnie początkujący, właściwie jeszcze nie morderca. Nie morderca, którego przypadkowy napad stawia w sytuacji „zabij albo cię zabiją”. I zaczyna mu się to podobać. Wkrótce obaj mężczyźni nawiązują ze sobą kontakt internetowy. Bo, co dość ważne, jeden z nich jest Japończykiem, a drugi Indonezyjczykiem – podobnie film jest koprodukcją japońsko-indonezyjską właśnie.
„Killers” bardziej niż na orgię krwi stawia na obserwację psychologicznej przemiany bohaterów, którzy nagle zaczynają podążać przeciwnymi ścieżkami. Doświadczony morderca tak jakby się zakochał i lekko zaczynał łagodnieć, a początkujący killer zaczyna odkrywać swojego dexterowego Ciemnego Pasażera i próbuje odnaleźć się w świecie przemocy. Oczywiście nic nie jest takie proste i można być pewnym, że nie będą żyli długo i szczęśliwie.
Spodziewałem się trochę czego innego niż ambitnego dramatu podszytego psychologią i posypanego thrillerem, w którym mordów dokonuje się w rytm obowiązkowej, bo nadającej dziwnego, mistycznego wymiaru muzyki klasycznej. Zamiast wewnętrznej walki bohaterów, która rozgrywała się w wolnych ujęciach i powłóczystych spojrzeniach chciałbym dostać trochę więcej tempa. Bo przecież można było na nie liczyć, skoro scenariusz do filmu napisał (i współgoreżyserował – to jedna połowa braci Mo) Timo Tjahjanto, który dopiero co stworzył wybuchowy reżyserski duet z Garethem Evansem („The Raid: Redemption„, „The Raid 2„) w najlepszej z nowelek w „V/H/S 2„. No i lekko przy okazji zacząłem się martwić o mocno oczekiwane przeze mnie „The Night Comes for Us”, które ma być kolejnym dziełem Tjahjanto.
No bo tak, nie da się ukryć, że tego typu kino co „Killers” o wiele bardziej efektownie wypadło w niedawnym remake’u „Maniaca„.
Realizatorsko filmowi nie można nic zarzucić. Jak na dzieło o mordercach jest bardziej niż wystarczająco zimny i nieprzyjemny. W świecie tego filmu nie ma miejsca na coś pogodnego i raczej nikogo z depresją na nogi nie postawi. Warto też na pewno zwrócić uwagę na ciekawie wykorzystany w filmie motyw internetowego chatu, ale ostatecznie więcej niż 6 nie dam. Dałbym 7, gdyby nie moje zawiedzione oczekiwania. Zatem: 6/10.
(1766)
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: Headshot (2016). Recenzja filmu akcji z Iko Uwaisem