Jako że nie lubicie Bollywoodu, to dzisiaj kilka słów o produkcji bollywoodzkiej 😛 Choć z drugiej strony o blisko związanym z Bollywoodem „Filmistaanie” powinno się raczej mówić per film indyjski.
Bohaterem filmu jest asystent reżysera, który marzy o karierze aktora. Wraz z dokumentalną ekipą ze Stanów rusza w kraj, by pomóc w realizacji filmu dokumentalnego. Przypadek zrządza, że podczas zdjęć jeep z naszym bohaterem zostaje porwany przez islamskich terrorystów i uprowadzony do Pakistanu. Tam będąc więźniem zaprzyjaźnia się (bohater, a nie jeep :P) z lokalnym piratem. Takim od DVD, a nie somalijskim.
Czy tańczą i śpiewają? Nie, nie tańczą i nie śpiewają. To normalny film. Normalny w rozumieniu tego słowa przez osoby, które na dźwięk „Bollywood” zapytałyby właśnie czy w filmie tańczą i śpiewają. I nie dość, że normalny to jeszcze bardzo dobry, w czym duża zasługa prostego pomysłu na fabułę.
Choć w „Filmistaanie” nie brakuje dramatu, a pakistańskie miasteczko dalekie jest krajobrazowo od kolorowych pocztówek Karana Johara (mówiąc mniej metaforycznie: to dziura na środku pustyni), reżyser filmu stara się jak może (i mu to wychodzi), aby wycisnąć z nieciekawej sytuacji jak najwięcej pozytywnego kina przepełnionego radością. Bo choć tematykę podejmuje trudną i gdy przychodzi na to czas nie ucieka od niej, to „Filmistaan” jest przede wszystkim filmem o miłości do kina. Jest kinem przesiąknięty i o kinie nigdy nie zapomina. „Skończ już z tymi filmowymi wtrętami” krzyczy w dramatycznej sytuacji jeden z bohaterów do drugiego, ale nie sposób z nimi skończyć.
W wyniku tego podczas seansu mamy do czynienia z kilkoma filmowymi perełkami w postaci niepowtarzalnych scen dubbingowania Salmana Khana, czy kręcenia filmu z groźbą dekapitacji indyjskiego więźnia. A pakistańska wioska wbrew pozorom okazuje się zupełnie inna od tej, której mieszkańcom bohaterowie „Kiniarzy z Kalkuty” Fidyka chcą po raz pierwszy pokazać film.
Miłość do kina, wciąż bolące rany podziału Indii i Pakistanu, brawurowo zagrany przez Shariba Hashmiego główny bohater oraz śmiech na zmianę mieszający się z dramatem – musiało z tego wyjść coś godnego uwagi. I wyszło. 8/10 z małym zastrzeżeniem, że po intermissionie film nieco traci na swoim uroku.
(1760)
Podziel się tym artykułem: