Dzisiaj znów nie w bo…
300: Początek imperium – Poszedłbym
…idę dzisiaj. A przynajmniej taki mam plan.
Pokaz to przedpremierowy, ale gdyby nie zaproszenie na niego też bym poszedł. Głównie dlatego, ze żal przegapiać w kinie takie widowiska i rozpierduchy. A mam nadzieję, że czeka mnie widowisko i rozpierducha. Bo niby dlaczego miałaby nie czekać?
Nie jestem fanem pierwszej części, obejrzałem ją bez emocji. Dwójka zapowiada się niczym sequel z gorszą obsadą nakręcony od razu na dvd, ale paradoksalnie to może być jej atutem. A zresztą w oryginale też wielkich nazwisk nie było, więc troszkę to głupie porównanie. Gdyby jednak okazało się trafione to tym lepiej, bo to wskazuje na jeszcze więcej rozpierduchy, a głównie na nią liczę.
Jedyne czego się boję to to, że czeka mnie powtórka z rozrywki. Czyli w zasadzie taki sam film jak jedynka. Ale nawet jeśli – jedynki w kinie nie widziałem, a to może też mieć znaczenie. Jakby nie było – wszystkie składniki tego równania składają się w Poszedłbyma i nie chcą inaczej.
Kamienie na szaniec – Poszedłbym
Tutaj trzeba uważać, bo prawdopodobnie może na nas czekać mina rozmiaru „The Monuments Men” (nie byłem co prawda, ale wszystko na taką minę wskazuje). I o Poszedłbymie decyuje raczej moja ciekawość tego, co wyszło niż przeczucie o dobrym kinie. Każdy wie, jaką miną zawsze bywa polskie kino i nie ma potrzeby tego tłumaczyć.
Na tak przemawia też fakt, że „Kamienie…” nigdy nie były moją kultową książką. Ba, chyba nawet jej nie przeczytałem, więc wychodzi na to, ze myślałem przyszłościowo i nie chciałem sobie spoilerować. Pomijając spoiler samej historii – wiadomo, Niemcy w końcu przegrali.
Zwiastun, który widziałem ostatnio w kinie, jest zachęcający. Amerykański nawet można by rzec. Mam w głowie na jego podstawie fajny film. Pytanie tylko, czy reżyser też taki miał.
Pan Peabody i Sherman – Nie poszedłbym
Nie lubię animków. Już sam tytuł mnie odstrasza i ta mądrala w okularach na plakacie.
Zastanawia mnie jednak jedno: dlaczego nazwisko Peabody jest takie popularne? To jakiś angielski Kowalski?
Blue Highway – Nie poszedłbym
Światowa premiera filmu miała miejsce bodajże we Wrocławiu. Zwykle w takiej sytuacji napisałbym, że: dlatego wiadomo, czemu bym nie poszedł; ale „Heavenly Shift„ miało swoją światową premierę w Warszawie, a przecież bardzo mi się podobało.
Opis filmu jest zachęcający. „Dillon i Kerry odbywają nieśpieszną podróż po Stanach szlakiem ulubionych filmów”. Gdyby zrobił to ktoś, kto ma na swoim koncie coś zauważalnego to można by spróbować. Ale takich osób nie widzę. Czyli to być może czyjaś przepustka do większego kina. Ale nie wygląda na to, żeby reżysera ktoś wpuścił dalej. Słowem kluczem przy decyzji zostaje więc chyba „nieśpieszną”.
I taka myśl, że na dźwięk „ulubionych filmów” każdy ma przed oczami swoje ulubione filmy. Ale zaraz. Co, jeśli bohaterowie kochają filmy, których my nie znosimy?
Duże złe wilki – Poszedłbym
Dajcie spokój. Rzucają nam tę premierę jak jakieś mięcho w wędliniarskim. Raz jest, raz nie ma. Już chyba ze dwa razy miał trafić na nasze ekrany, teraz kolejna próba. Wiadomo już, że nic dobrego dystrybutorowi z tego nie przyjdzie, a film przejdzie bez echa. Tym razem opóźnili premierę pewnie tylko po to, żeby zrobić plakat z tagline’em, że wg QT to najlepszy film roku.
I rzeczywiście jest to film świetny, o czym piszę tu już od pół roku przynajmniej. Wiadomo, że nie jest to najlepszy film roku i QT przesadza, ale nadal jest świetny. Tylko mam wrażenie, że kto go chciał zobaczyć to już go zobaczył. I to koniec jego przygody kinowej.
Tak czy siak: idźcie, jeśli będziecie mieli okazję.
Tylko kochankowie przeżyją – Nie poszedłbym
Tylko i wyłącznie z tego powodu, że kino Jima Jarmusha nigdy mnie nie zachwycało. Wiadomo, wypadałoby napisać: „ach, ą, ę, Jim Jarmush, idę bez zastanowienia, czeka mnie filmowa uczta!”. Ale mam to w du.
Nie jestem też tym oszołomem z gatunku: „Tom Hiddleston…
AAA, wcięło mi notkę, bo po Hiddlestonie były serduszka… Wypadły dwa filmy, odrestaurowałem jedynie jeden z nich:
Cud w Mediolanie – Nie poszedłbym
Prawdziwy cud jest taki, że ten film trafił do polskich kin. Po 63 latach :).
Kolejny po „Złodziejach rowerów” film Vittoria De Siki (jak to odmienić? fak) z pewnością znajdzie swoich siedmiu amatorów wizyty w kinie i chwała im za to. Niestety mnie wśród nich nie ma. „Niestety”, bo z takim podejściem nigdy nie doczekam się możliwości obejrzenia w kinie swoich ulubionych starych filmów.
A drugi to:
What the Fuck? – Nie poszedłbym
I napiszę tylko tyle, że nie poszedłbym, bo z własnej woli nigdy nie zaryzykuję kasy na pójście do kina na francuską komedię. Szczególnie z gwiazdorem jutuba w roli głównej.
A tytuł jest polski. To dopiero prawdziwy WTF