×

Oskarowa kpina

Zastanawiałem się, jak ugryźć wczorajsze Oscary. W końcu to blog filmowy, więc wypadałoby choć słowem o nich wspomnieć. Tyle, że nie oglądałem ich na żywo (oglądałbym, gdybym nie musiał w poniedziałek wstawać – w sensie mógł spać do południa – lubię Oscary), standardowego na żywo z retransmisji mi się nie chce robić, bo to głupiego robota (aczkolwiek samo rozdanie na spokojnie sobie obejrzę w całości nie z urywków), wyników podawać nie ma co, bo można je znaleźć wszędzie, a standardowo narzekać też nie ma powodu, bo co roku narzekania są takie same w koło Macieju. Więc co z tym fantem zrobić?

Na szczęście szanowna Akademia sama mi ten problem rozwiązała.

Wyniki oskarowej nocy trudno uznać za niespodziewane. Zwyciężyli faworyci, a warto przy okazji dodać, że poziom nominowanych filmów był całkiem wysoki (szczególnie aktorsko) i mimo zwycięstwa faworytów konkurencja była silna. Tak silna, że np. Leo nie ma zupełnie powodu do narzekania, że znowu nie dostał Oscara. To tak jak w piłce nożnej – „gdyby sędzia zagwizdał karny to nikt by do niego nie miał pretensji”. Ale nie zagwizdał i Oscara dostał Matthew, którym nagle wszyscy się zachwycają tak jakby do zeszłego roku był aktorskim nikim.

Mimo tego Akademia nie uniknęła poważnej wpadki, tytułowej kpiny. Kto wie, czy paradoksalnie to nie jest w ogóle największa wpadka Akademii od lat – brak Oscara dla Sceny zbrodni w kategorii Film Dokumentalny. No kpina, powtórzę po raz trzeci.

Można by było napisać, że największym przegranym tej sytuacji jest zwycięski O krok od sławy, ale film raczej ma w poważaniu mój hejt poranny, bo przecież dostał Oscara. Tak niespodziewanego, że jego polskiemu dystrybutorowi nie chciało się zarywać nocy na Oscary i rano szczerze się zdziwił z wyniku ;). Ale gdybym tak właśnie napisał to dlatego, że nie jest to film zły. Wręcz przeciwnie, to dobry film, pierwszy tytuł, jaki sobie zaznaczyłem ze sporej listy filmów na Warszawskim Festiwalu Filmowym (bo angielski tytuł zaczyna się od „20”, więc film był na szczycie listy ;P). Ale do „Sceny zbrodni” nie ma nawet co startować.

Oczywiście porównywanie obydwu filmów nie ma większego sensu, bo jeden to czysta rozrywka z lekką nostalgią i refleksją, natomiast drugi wali prosto w łeb opowiadając o czymś ważniejszym niż muzyka. Ale czy przynajmniej w kategorii dokumentalnej nie powinno się stawiać na film, który coś w nas zostawia, ujawnia nam przemilczane zbrodnie i pokazuje świat Indonezji (w szczególe, a w ogóle dużą część reszty świata) takim, jaki był i nadal jest? Wspomnienia piosenkarek z chórków są przy tym zupełnie nieistotne.

„O krok…” to porządne rzemiosło dokumentalne. Ciekawa historia o bohaterkach, na które nikt nigdy nie zwraca uwagi, dobra muzyka, pikantne szczególiki i spojrzenie na to, gdzie teraz są te wszystkie panie, bez których nie byłoby wielu hitów, a których nazwisk próżno szukać na okładkach płyt. Sympatyczne bohaterki zarażają swoją radością życia i w końcu ktoś chce wysłuchać ich historii – więcej dokumentowi do szczęścia niepotrzebne. Ale to nie znaczy, że filmowi od razu trzeba dawać Oscara. Szczególnie że takich muzycznych dokumentów jest więcej i wcale nie są gorsze – żeby choć wspomnieć Muscle Shoals.

Natomiast drugiego takiego filmu jak „Scena zbrodni” nie ma i chyba jeszcze nie było. To, czego udało się dokonać jego reżyserowi zasługuje na dużo więcej niż przegrana z dokumentem dobrym, nawet bardzo dobrym, ale nic ponadto. 

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004