×

[Rec-Pack] Wampiry, nauczyciele, psychofanki i seks w średnim wieku

Ani słowa więcej [Enough Said]

Ostatni film Jamesa Gandolfiniego, co – to w pewnym sensie smutne – pozwoliło tej produkcji przewinąć się przez festiwale, także i przez nasz – warszawski. A nie znajduję w nim żadnych przymiotów, które usprawiedliwiałyby tę decyzję.

Ależ skąd, ASW nie jest wcale takie złe, ale żeby od razu na festiwal? Filmów równie sympatycznie przeciętnych każdego roku można by naliczyć dziesiątki. Trafiają od razu na kasety wideo i mało kto o nich pamięta, ale jak przypadkiem rzuci na nie okiem to nie przerzuca tak od razu na inny kanał. Ot proza życia przeciętnego filmu.

Ona, masażystka, kobieta w średnim wieku, zakochuje się w plus minus równolatku. Nie wygląda jak Brad Pitt, ale jest dowcipny. Nieświadoma niczego bohaterka poznaje inną kobietę, która strasznie nadaje na swojego byłego. 1+1=ten sam facet.

W głupiej komedii byłby to punkt wyjścia do sporej ilości mniej lub bardziej żenujących dowcipów, ale to nie jest głupia komedia. To komedia obyczajowa, która z lekkim uśmiechem prowadzi nas od początku do końca. Żadnego katharsis nie przeżyjemy, ale… No właśnie, co zatem? Nie wiem, obejrzałem i już.

Jedni powiedzą: „och, to takie życiowe”, drudzy czepną się szczegółów mniejszych lub większych. Największy? Pewnie ten, że była żona naszego bohatera już na pierwszy rzut oka wygląda na sucz, co całkiem psuje założenie filmu. 7/10

***

Nauczycielka angielskiego [The English Teacher]

Opowiedziana w konwencji przerysowanej bajki historia o tytułowej nauczycielce, której sensem życia jest brak jakiegokolwiek życia. Wpaja w młode umysły poszanowanie do literatury angielskiej i ma snobowatych przyjaciół. No jednego snobowatego przyjaciela.

Aż tu kiedyś do miasta wraca jej były uczeń, zdolny dramaturg. Miał podbić Nowy Jork, ale mu nie wyszło – historia jakich miliony. Kiedy jednak nasza nauczycielka czyta jego ostatnią sztukę jest zachwycona i postanawia wystawić ją na deskach swojego liceum.

Jest z tym filmem przynajmniej kilka problemów, których nie przeskoczę. Najważniejszy z nich to beznadziejny bohater-dramaturg, który – gdyby tylko choć w 1% można było porównać skalę obydwu produkcji – zachowaniem przypomina moją ukochaną Ginger z „Kasyna”. Z tym, że Ginger dostaje to, na co zasłużyła, a morał NA jest zgoła odmienny. Bądź fiutem, wygraj wszystko.

I właśnie ten beznadziejny bohater-dramaturg przysłania mi wszystko inne, co można w nim znaleźć. Bardziej nawet niż za bardzo przerysowany scenariusz. To już wolę „Get Over It”, jeśli chodzi o młodziaków przygotowujących jakąś sztukę. Przynajmniej nie sili się na nietrafione morały. 6/10

***

Austenland

Pomysł na film był, przyznaję, bardzo dobry. Oto fangirlka prozy Jane Austen wyrusza na tematyczne wakacje – najbliższe dni spędzi w miejscu, w którym wszyscy żyją jak postaci z kart książki ww. pisarki. Liczy na porywy serca i spotkanie pana Darcy’ego, ale że wykupuje najtańszy pakiet to bliżej jej do pana stajennego.

Oczywiście każdy wie jak to się skończy, ale to nie przeszkadza, by można było mówić o fajnym pomyśle.

Na którym niestety się kończy to, co dobre. Nie znajdziemy tu żadnych atrakcji, które zatrzymałyby nas przy ekranie. Komizm jest tu w większości przypadków zupełnie wysilony, a obecność wśród głównych aktorów Matki Stiflera w niczym nie pomaga. Aktorką jest mniej niz przeciętną, a komediowej charyzmy nie ma ani na grosz. Udaje głupią Amerykankę będąc przy okazji głupią Amerykanką. Wot paradoks.

Keri Russell próbuje jakoś uratować ten film, ale nie udaje się jej to, bo wszystko w nim jest tak samo sztuczne, jak i filmowy świat Jane Austen. 5/10. Warto tylko dla piosenki na napisach końcowych. To fascynujące – Amerykanie rzadko zrobią dobry film, ale after creditsy przeważnie zawsze mają udane.

***

Fright Night 2: New Blood

Sprawa z tym czymś jest zarówno skomplikowana, jak i bardzo prosta. Bardzo prosta, bo oglądać tego nie warto.

A skomplikowana, bo tytuł wskazuje na sequel remake’u filmu, który miał już swój sequel… AAAA 😉 Po klasyczne „Fright Night” sięgnięto jakiś czas temu, bo wszystko co dobre w horrorach postanowiono na pniu poremake’ować. Wyszła bzdura z Colinem Farrellem, której oglądać się nie dało znając genialny oryginał. Nic dziwnego, że jej (bzdury) sequel trafił prosto na wideo, a obsadę zmieniono całkowicie.

I tu haczyk, bo okazuje się, że dwójka to tak naprawdę jedynka (z oryginalnej dwójki wzięto zdaje się tylko babkę wampira; tutaj Lila z „Dextera”, która się nawet nie rozbiera; no kaman). Czyli on jest młodziakiem, który jest przekonany, że poznał wampira. Nikt mu w to nie wierzy, nawet gdy ów wampir podrywa mu dziewczynę.

I tylko miejsce akcji przeniesiono do… Rumunii. Ktoś jeszcze ma ochotę się za to brać? 5/10, ale nie wiem za co. Nie ma cycków, krew jest przeciętna, fabuła debilna, przyjaciel głównego bohatera okropny, a Peter Vincent jeszcze gorszy niż ten Dawida Tennanta – choć wydawało się to niemożliwe.

(1680)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004