Sezon oskarówek za nami, premiery kinowe też nie najlepiej się czują…
Pompeje – Poszedłbym
Na pomarańczowo, bo na co chodzić do kina jak nie na superprodukcje? Ale. Rozmach, łubudu, wybuchy i rozpierducha – to wszystko najlepiej smakuje na wielkim ekranie. Tyle tylko, że co to za superprodukcja, w której główną rolę gra Jon Snow? No i co to za superprodukcja, w której efekty specjalne już na małym ekraniku w zwiastunie przypominają telewizyjną robotę? Na ekranie kinowym może to wyglądać strasznie.
Ale może nie, może erupcja wulkanu pozamiata fotelami, z kina wyjdziemy paląc się jeszcze od lawy, a brak głośnych nazwisk w filmie jest po to, żeby nie było wiadomo kto zginie, a kto przeżyje? Tyle pytań, a odpowiedź pewnie nie będzie tak optymistyczna jakby mogła być. Ale kusi mnie, żeby sprawdzić. Niezależnie od tego, że historia jest znana i na ekranach już wcześniej gościła. A wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, ze to tylko atak na kasę naiwnego kinomana.
Mężczyzna prawie idealny – Nie poszedłbym
To jest ból filmów wyświetlanych „tylko w kinach studyjnych”. O ile nie jesteś aktywnym członkiem DKF-u, o ile nie masz znajomych, z którymi godzinami dyskutujesz o wyższości Bergmana nad Fellinim i o ile nie masz kasy, na której ci nie zależy, no i o ile nie chcesz być snobem ĄĘ-blogerowym – śmiało możesz „Mężczyznę…” obejrzeć w domu.
Henrik ma 35 lat i właśnie wchodzi w poważną fazę swojego związku z Tone. Jednocześnie przechodzi kryzys tożsamości i nie chce dorosnąć (Opis Dystrybutora). Czyli takie „About a Boy” po norwesku, tyle że bez Hugh Granta. Wszystko krzyczy: dom, dom, dom.
Tajemnica Filomeny – Poszedłbym
Mistrzowie promocji przedstawiają plakat, na którym dużymi literami jest „4”, „Oscarów”, „Najlepszy film” – reszta drobnym druczkiem niczym w papierach bankowych we wniosku o kredyt.
Ale żarty na bok, „Tajemnica Filomeny” obok „Nebraski„ to drugi mniej spodziewany film w oskarowych nominacjach. I jeśli nawet jest w połowie tak dobry jak „Nebraska” to czasu w kinie nie stracimy.
Tak naprawdę nie wiem o czym jest ten film i nie chce wiedzieć. Nominacje, obsada i reżyser w zupełności wystarczą do podjęcia decyzji.
72 godziny – Poszedłbym
Jak jest z Lukiem Bessonem i jego filmami – wiadomo. Przepis na produkowane i pisane przez siebie kino przedstawił już dawno temu i twardo się go trzyma. Akcja, często absurdalna, znana gęba w leadzie, sporo humoru, często nieśmiesznego, jakieś wyraziste zawiązanie akcji = już możemy dwa filmy rocznie wypluwać. Spośród których jakaś 1/4 da się oglądać, a 1/8 jest bardzo fajna. Tak jak np. „Uprowadzona„.
A wspominam o niej, bo „72 godziny” wygląda właśnie trochę tak jak „Uprowadzona”, tyle że z Kevinem Costnerem w roli głównej. A że Costnera lubię, to można zaryzykować.
Choć, jak słusznie zauważył gambit: chętniej zobaczyłbym film o tym jak to się dzieje, że młoda laska taka jak Amber Heard zdobywa tak wysoką pozycję w CIA. (Pewnie jest jakiś twist, ale i tak o sedno tylko chodzi :P)
Rodzinka nie z tej Ziemi – Nie poszedłbym
Nie lubię animek. Poza tym bohaterowie z tymi niebieskimi pyskami nie wyglądają zachęcająco.
Masz talent – Nie poszedłbym
Aczkolwiek chętnie obejrzę. Bo choć myślę, że historia Paula Pottsa jest dobra na wzruszający 6-minutowy filmik z jego występu na Youtube, a rozciągnięta do fabuły nie zapewni ani w połowie takiego wzruszenia – to Angole potrafią z tego zrobić wesoły i wzruszający słodko-gorzki obyczaj. Idealny na niedzielę po obiedzie, ale nie do kina. Nie teraz, gdy już widzieliśmy i „Goło i wesoło” i „Billy’ego Elliota”. To już będzie tylko powtórka z rozrywki.
W roli głównej Fletch z „Lesbian Vampire Killers„. Cóż za metamorfoza