Ze slumsów w Portugalii przenosimy się do slumsów w Gwatemali. Z kiepskiego filmu przenosimy się do jednego z najlepszych filmów, jakie widziałem na tegorocznym festiwalu.
Troje piętnastolatków z Gwatemali rozpoczyna podróż w kierunku granicy meksykańsko-amerykańskiej, aby tam przedostać się do Amerykańskiej Ziemi Obiecanej i zacząć nowe, lepsze życie. Po drodze dołącza do nich rezolutny Indianin, który po hiszpańsku no habla. Nic dziwnego, że początkowo nie mogą się dogadać.
Kino drogi wiodącej w poszukiwaniu szczęścia. Drogi, którą każdego dnia na dachach pociągów ruszają setki zdesperowanych ludzi wierzących w to, że gdzieś tam może być lepiej. Drogi, na której każdym zakręcie czeka wiele niebezpieczeństw i z której można już nigdy nie wrócić do domu. A jednak chęć poprawienia jakości życia pcha ich przed siebie, choć przecież muszą wiedzieć, że statystycznie nie mają żadnych szans.
Film meksykańskiego reżysera Diego Quemady-Dieza w 100% spełnia powzięte przez niego założenia: „Zrobiłem ten film, żeby dać głos imigrantom z Ameryki Łacińskiej. Bohaterami są dzieci znalezione w gwatemalskich slumsach i meksykańskich pociągach i schroniskach. Mam nadzieję, że oglądając ten film będziemy mogli poczuć wspólnotę jako istoty ludzkie”. Szybko w trakcie seansu zaczynamy kibicować bohaterom i z coraz większym niepokojem obserwujemy jak liczba niebezpieczeństw napotykanych przez nich na drodze mnoży się i, niestety, zawsze może być gorzej.
Mimo trudnego tematu „Złota klatka” ma w sobie dużo humoru, który często kontrastuje z sytuacjami, w jakich znajdują się bohaterowie filmu. Zabieg to celowy, bo najbardziej wstrząsające sceny (żadnej makabry, to tak gdyby ktoś pytał) pojawiają się znikąd i przez ten humor jeszcze bardziej dają w łeb. Świetne kino, warto. 8/10
(1604)