Miałem dzisiaj ambitny plan podgonienia recek WFF-owych (a dużo ich jeszcze zostało), ale od tego chodzenia z Kinoteki do Tarasów i z powrotem wzięło i mnie zawiało i aktualnie zdycham przeziębiony. Ani myśleć, ani pisać recki… Ale dzielnie – i z zawrotami głowy – spróbuję, bo nie ruszę dalej z reckami, jak nie skończę tych pofestiwalowych.
Jeśli szukacie filmu, w którym nic się nie dzieje „Yozgat Blues” będzie filmem dla Was, bo nic się w nim nie dzieje Nauczyciel muzyki ze Stambułu wyrusza ze swoją uczennicą do tytułowego Yozgatu – jakiejś w miarę prowincjonalnej dziury – by tam chałturzyć co wieczór w lokalu znajomego.
Drugi raz z rzędu zdarzyło się, że mimo dużej ilości obejrzanych na festiwalu filmów nie widziałem praktycznie żadnego z nagrodzonych tytułów (źle to wg mnie świadczy o nagradzających, a nie o mnie) – YB jest jedynym takim filmem. Trudno mi wyrokować czym kierują się jurorzy, ale z pewnością nie są to te same kryteria, jakimi kierowałbym się ja. Choć, warto dodać, że mimo niewielkiej ilości akcji (pełno tu scen typu „bohater schodzi po schodach”) jest w tym filmie coś, co właściwie nie pozwala się nudzić i z ciekawością ogląda się go do końca. Nie wiem tylko co to takiego. Może taki delikatny, lekko abstrakcyjny humor.
Prosta, obyczajowa historia o dwójce zagubionych ludzi, którzy próbują znaleźć dla siebie odrobinę szczęścia (a przynajmniej jedno z nich). Film humoru Wam nie popsuje, bo nie ma w nim żadnych traumatycznych przeżyć, ot wolno snuje się tu czas pomiędzy hotelem, knajpą, a zakładem fryzjerskim. A na ścieżce dźwiękowej króluje zgrany do uśmiechu na twarzach widzów „L’ Ete Indien” Joego Dassina oraz turecka muzyka ludowa z towarzyszeniem poety deklamującego wiersze. 6/10
Funny Fact: Jak to optyka odnośnie filmów może być różna. Kuknąłem na opis z IMDb, a tam: „Fryzjer z miasteczka Yozgat przeżywa załamanie nerwowe…”
(1602)