×

Cichociemni i SAMCRO powrócili

Jak to śpiewał Czesław Niemen – serialami jesień się zaczyna. Dwa tygodnie temu powróciła jedna banda, dzisiaj powróciła banda druga. I to jest dobra wiadomość, bo wciąż nie ma to jak stary dobry serial. Do nowych przekonać się ciężko, a jak jest coś, co trwa już piąty sezon i nadal masz ochotę to oglądać, to oznacza, że do końca serialu się to nie zmieni.

Zgodnie z przypuszczeniami, choć później o sezon, Cichociemni (nazwa ta się w serialu nie pojawia, ale wiadomo o jakie piwo bezalkoholowe 😉 chodzi) przeskoczyli od razu na powojnę omijając Powstanie Warszawskie, które tematem na sezon mogłoby być fajnym, ale z pewnością zbyt kosztownym. Los porozrzucał wszystkich bohaterów na zupełnie różne strony i choć za nami już trzy odcinki, to wciąż do kupy zebrać się nie mogą. Szkoda, bo w ten sposób zanim coś konkretnego zacznie się dziać, to minie połowa sezonu.

Innymi słowy sezon numer pięć jest póki co słabszy od poprzedników. Brakuje mu jakiejś nici przewodniej, bo trudno za taką wziąć UB-eków polujących na angielskich spadochroniarzy. Zresztą ci ubecy też jacyś tacy małodiabioliczni i nawet nie ma czasu, żeby poirytować się na ruskich, że tak kurewski start do powojennej „niepodległości” nam zafundowali. Z Moskwy dzwonią jacyś tawariszcze generały, Cielecka zza biurka nie wychodzi i tylko za sekretarkę robi, a Woronowicza trudno traktować na serio. Pomijając, że póki co zachowuje się jak jakaś megatajna wtyka AK, która nie chce, ale musi.

Mamy więc serię epizodów dotyczących kolejnych postaci, których na razie nie klei nic więcej. Dzięki temu możemy sobie popatrzeć na różne ścieżki, jakimi przyszło podążać sierotom po powstaniu, ale w większą fabułę się to nie układa. Moim skromnym zdaniem powinni byli nam twórcy zafundować większy przeskok i może dlatego jestem zawiedziony, bo takiego się spodziewałem. Gdzieś tak do 1950-1952.

PS. Ciągle się nie mogę zdecydować czy koniec trzeciego odcinka był epicki czy bezdennie głupi 🙂 Nie mam jedynie wątpliwości co do zastosowania tam starej Zasady Serialowej Gietka/Quentina – jeśli na własne oczy nie widzimy, że ktoś ginie, to znaczy, że nie zginął.

Jeśli zaś chodzi o dzisiejszy powrót „Sons of Anarchy” to na szczęście nie widzę powodów do narzekania. Podobnie do CH także SoA poprzedni sezon zakończyli marnie i mam nadzieję (jak co roku), że może być tylko lepiej. Bądź co bądź pierwsze odcinki nowego sezonu powinny być w zasadzie tym wybuchowym finałem, którego brakło sezon wcześniej. A co potem? No mam nadzieję, że doczekamy się czegoś nowego i nie będą domykać wątków przez cały sezon.

SAMCRO w każdym bądź razie doczekali się nowego śmiertelnego wroga w postaci samego Dejtukmajsona. Tym razem wcielił się on w rolę Dejkilmajdotera, co niniejszym czyni go najgorszym serialowym ojcem ever. Koleś wygląda na takiego, co to mu się na odcisk nie następuje i chłopaki z motocyklowego klubu powinni mieć przegwizdane. Oby, oby. Bo już trochę mam dość wielkich strzelanin, w których nie ginie nikt ważny. Przydałoby się ubić kogoś dla przykładu. Elvisa np., bo go nie lubię.

W 5×01 dzieje się wiele, na brak nieistotnych bądź małoistotnych trupów narzekać nie można, ale też nie ma póki co greckiej tragedii. Żaden brat na brata się z pięściami nie rzuca i na razie animozje wewnątrzklubowe zostały uspokojone. A trochę szkoda. Szkoda też Jaksa, który znów w swojego ojca zbawiciela zaczyna się bawić i wcale bym się nie zdziwił, gdyby wkrótce władzę w SAMCRO przejęła… jego ol’lady. Coraz częściej więcej jaj ma od swojego chłopa.

Pomarzyć o takich rewolucjach można, ale chyba spodziewać się ich nie ma co. Ważne, żeby nie przynudzali i wszystko będzie dobrze. Super, że SoA wrócili.

PS2. Jimmy Smits jeszcze pokaże pazury. Niewiniątko, taaa…
 

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004