×

Serialowo, s05e01

Witam w piątym już sezonie najdziwniejszego serialu na świecie. Nigdy nie wiadomo kiedy i dlaczego się zaczyna, nigdy nie wiadomo kiedy się skończy… Nie wiadomo nawet czy podczas czytania dowiecie się, jakie były moje wrażenia z końcówek opisywanych przeze mnie w trakcie sezonu seriali, bo albo nie będzie mi się już chciało o tym pisać, albo nie zdążę ich obejrzeć (zawiesiłem się np. na Revenge i skończyć nie mogę). Wiadomo, że nic nie wiadomo.

Szczerze powiedziawszy to nie wiem, czy za rok dwa ostaną się jeszcze jakieś seriale, które ogląda się z wypiekami na twarzy. Co trochę kończą się te najsłynniejsze, a zastępców nie widać. Losta, „Prisona” czy 24 już dawno pokrył kurz niepamięci, „House” dopiero co się skończył (tego nie oglądałem, więc wsio mi rawno – obejrzałem ostatni odcinek; na przewijaniu)… Dexter na wykończeniu (dwa sezony zostały?), Breaking Bad rozpoczyna finałowy dłuższy sezon już za trochę ponad dwa tygodnie, chyba tylko Sons of Anarchy póki co mają kręcić w nieskończoność. A no i Castle na razie ma się dobrze, choć mogliby już skończyć wątek zabójstwa matki Kate i wymyślić coś nowego). Co po nich? Serialowa próżnia co miesiąc prawie wypełnia się kolejnymi produkcjami, ale nie ma wśród nich takich (a przynajmniej ja nie widzę), które mogłyby być dla telewizji tym co „24”. Czy coś takiego powstanie? Trzeba czekać.

Czekać, szukać i oglądać te seriale, które ogląda się z mniejszą bądź większą przyjemnością. Tylko i aż. (No i te żelazne pozycje każdego oglądacza seriali rzecz jasna).

Anger Management, 1×01-02

Żal było nie rzucić okiem na nowy projekt Charliego Sheena, o którym od dawna było już dość głośno (choć raczej nie ze względu na jakość serialu). Ostatnio coś mignęło mi przed oczami, że jeszcze przed premierą zamówiono drugi sezon, ale nie ma co na to patrzeć, bo Ameryka to dziwny kraj i dziwne seriale się tam podobają. „Seinfeld” ;P

Podobał się również i to bardzo „Dwóch i pół”, którego fenomenu zrozumieć nie jestem w stanie. Przywiązanie do sitcomów i ich tradycji, tylko tym jakoś jestem to w stanie wytłumaczyć. A wspominam o tym oczywiście dlatego, że to z niego Sheen wylądował w AD. I jeszcze dlatego, że z ciekawości obejrzałem pierwszy odcinek „Dwóch i pół” z Ashtonem. I muszę przyznać, że „Anger…” podobał mi się bardziej. Może nawet obejrzę trzeci odcinek.

Sheen gra tu specjalistę od tytułowego anger managementu, czyli w skrócie mówiąc – kiedy zbyt często się wkurwiasz, powinieneś się do takiego specjalisty wybrać (mnie by się przydało, choć w Polsce to zupełnie inna perspektywa i w naszych standardach jestem pewnie normalny), bo on pomoże ci sobie z tym radzić. Pewnie jest jakieś sprytne polskie określenie, ale – wszyscy razem – nie chce mi się szukać! No i… no i to właściwie wszystko, bo za bardzo nie wiem, jaka jest fabuła tego serialu. Po dwóch odcinkach to nie wynika. Zapewne standardowo w każdym odcinku przydarzy się Sheenowi coś śmiesznego, co niekoniecznie będzie ze sobą związane. No chyba, że rozwiązany w pierwszym odcinku wątek „lekarzu sam się lecz” na nowo wypłynie i nie radzący sobie ze kontrolę gniewu…

Ale, ale, co za różnica. To sitcom, a nie serial obyczajowy. Nie musi być fabuły, musi być śmiesznie. No i śmiesznie jest, ale tak standardowo, sitcomowo, amerykańsko. Na tyle OK, żebym nie pisał jak po „2 Broke Girls”, że sitcom to gatunek nie dla mnie, ale nie na tyle, żebym rzucił się do polecania go na lewo i prawo. Rzucić okiem można, a najlepiej poczekać jak pokażą to w Comedy Central i wtedy się załapać na seans w przerwie między skakaniem po kanałach.

***

Louie, 1×01-02

Starsza produkcja, właśnie ruszył trzeci sezon. Nie wiem, dlaczego postanowiłem spróbować rzucić na to okiem, ale wiem, że było warto. Zupełnie inny poziom komedii niż powyższość.

Tytułowy Louie to bodajże nowojorski standupista (bodajże nowojorski, standupista na pewno). Czyli przedstawiciel zawodu, który od jakiegoś czasu próbuje się zaszczepić w Polsce, ale jakoś to wciąż nie wychodzi. Chyba wciąż brakuje do tej zabawy odpowiednich ludzi, którym nie brakuje potrzebnego do tego luzu. Bo nie wystarczy znać dobre dowcipy, trzeba nawiązać z publicznością kontakt…

Ale, co ja się rozpisuję o standupistach, jak nie mam o tym pojęcia. Amerykańscy są najlepsi i tyle („a tylu ich tam jak mrowia” jak to mawiał Dżon Pawlak o ile czegoś nie pokręciłem, a pokręciłem na pewno). A to serial o amerykańskim standupiście. Rudym, łysym, brzuszkowatym – napisałbym, że łudząco podobny do mojego kumpla, ale źle by to zabrzmiało 😉 I tak jak w przypadku „Anger…” fabuły większej tu na razie nie stwierdzam, z tym, że to nie jest ten rodzaj serialu, któremu potrzebna by była fabuła. Bo to nawet nie do końca serial, a quasidokument, w którym występy z komediowego klubu przeplatają się z epizodzikami z życia.

Oglądamy więc występy naszego głównego bohatera, który w tym serialu jest sterem, żeglarzem i okrętem, a w przerwach śledzimy jego perypetyjki i dyskusje z kolegami standupistami. I – po pierwsze – jest śmiesznie (jak to na standupistę przystało, Louie śmieje się z najbardziej kontrowersyjnych rzeczy i robi to z klasą, jakiej ostatnio brakło tym dwóm baranom z Eski), a po drugie – co chyba nawet ważniejsze dla ogólnego odbioru – jest surowo, normalnie i autentycznie. Bohaterami są ludzie z krwi i kości, którzy mieszkają w niewyidealizowanym Nowym Jorku, do jakiego przyzwyczaiło nas kino. Szara codzienność po prostu i lokacje, które nie zostały zaklepane po miesiącu poszukiwań, bo były ładne i będą ładnie wyglądały w telewizji. A główny bohater się poci! 😉 z byle powodu, a nie próbując uciec z pilnie strzeżonego hi-tech więzienia.

Myślę, że szybko to łyknę i nadgonię do nabieżąca.

***

Bunheads, Pilot

Serial z komentarzowego polecenia – dzięki. Lekki, łatwy i przyjemny, ale…

Tancerka rewiowa z Las Vegas marzy o wystąpieniu w musicalu „Chicago”. Kiedy ta sztuka jej się nie udaje, robi pierwszą naturalną w takiej sytuacji rzecz – upija się. A Las Vegas + pijaństwo często = małżeństwo. I rzeczywiście, następnego dnia ma już męża, choć nie jest to facet zupełnie przypadkowy. Tak czy siak koleś zabiera ją do swojego rodzinnego miasteczka, wsi spokojnej, wsi wesołej do mamusi, która ma szkołę tańca baletowego. Co wyniknie z tego zderzenia showgirl z małym miasteczkiem?

Jako się rzekło – lekko, łatwo i przyjemnie. Główna bohaterka sympatyczna, dużo gadająca, generalnie robiąca show. A jest co robić, bo oprócz niej póki co cisza, spokój i nuda. No ale wiadomo, że nie ma jak kontrast. Dziewczyny ze szkółki baletowej już czekają na kogoś takiego jak ona i pewnie szybciej niż później zacznie im tłuc do głowy, że jeśli się czegoś pragnie, to można osiągnąć sukces w balecie nawet będąc grubaskiem (jak na standardy balety).

Żaden to hit, ale oglądało mi się pilota miło, szybko i z uśmiechem. I tylko ten koniec odcinka ni wypiął ni przyłatał – nie podobał mi się… Na pewno zobaczę co dalej, ale mam nadzieję, że końcówka pilota nie odciśnie na dalszym przebiegu serialu zbyt dużego piętna, bo smętów nie zniesę. 

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004