×

Projekt 2000 (Część 37)

Wczoraj mi się całkiem fajnie „Projekt” pisało, zobaczę jak będzie dzisiaj. Ale zacznę filmikiem z jednej z najlepszych komedii wszech czasów, bo dzisiaj jest najlepszy dzień w roku, by go tu wstawić.

***

Ze śmiercią jej do twarzy [Death Becomes Her]

Pamiętam, że za „pierwszą razą” film ów mi się nie podobał. Powód, myślę, prosty. Przyzwyczajonemu do zabijaki Bruce’a Willisa trudno mi było przekonać się do łysego dziadka z wąsikiem. Co za tym idzie każdy bardziej ambitny film z jego udziałem miał u mnie szlaban na polubienie.

Musiało minąć trochę czasu i dwa seanse więcej, żeby zrozumieć, że ta czarna komedia wcale tak strasznie ambitna nie była. Wot była czarną komedią i satyrą na coś, co tak naprawdę w świetle dzisiejszego kultu botoksu nie tyle było w powijakach, co u taty w jajkach dopiero.

Dwie kobitki nie mogące poradzić sobie z tym, że się starzeją znajdują na to sposób. A raczej kogoś, kto znalazł na to sposób i chętnie się nim z nimi podzieli. I tak stają się na nowo piękne, młode i… nieśmiertelne. Ze wszystkim tego plusami i minusami rodem ze „Strefy mroku”.

Robert Zemeckis. Wczoraj pisałem coś o starych, dobrych reżyserach, więc nie będę się powtarzał. Zemeckis wypadł bodaj najgorzej z nich wszystkich i w pogoni za zrewolucjonizowanie technicznej strony kina odfrunął gdzieś w dziwne wyobrażenie o swojej wielkości. Zamiast pogodzić się jak Bruce Willis z wiekiem i odkryć, że życie zaczyna się po sześćdziesiątce. A przecież zamiast kręcić kolejne animowane głupoty mógłby w końcu zrobić coś dobrego. Coś takiego jak jego stare filmy, w których naprawdę rewolucjonizował kino zasługując na miano mistrza świata w efektach specjalnych, których nie widać (dosłowność niewskazana).

„Ze śmiercią jej do twarzy” to przykład takiego rewolucyjnego technicznie kina ze świetną obsadą i zgrabną historią do opowiedzenia.

***

Lot Intruza [Flight of the Intruder]

Znacie taki dowcip? Przychodzi facet na przyjęcie, rozgląda się dookoła i myśli: „Tyle znajomych twarzy, a w głowie tylko jedno nazwisko – Alzheimer”.

Podobnie mam z tym filmem. Danny Glover, Willem Dafoe, Rosanna Arquette, Tom Sizemore, John Milius, Basil Poledouris, a w głowie tylko jakieś luźne skojarzenia z „BAT 21″…

Myślę, że to było tak. Wypożyczyłem, zapuściłem nagrywanie, oglądałem w trakcie, przysnąłem, pomyślałem, że później obejrzę… No i nigdy już nie obejrzałem. Ale myślę też, że warto to nadrobić. Może kiedyś jak będzie w telewizji.

***

Drużyna asów [Blue Chips]

Dużo więcej pamiętałem o poprzednim filmie niż o tym 🙂

Z nazwisk wygląda to nieźle. Nick Nolte, Shaquille O’Neal, William Friedkin, Ron Shelton… Powiedzcie mi Wy, warto?

***

Współkaratecy [Sidekicks]

Bez jaj. Jeden z moich ulubionych filmów młodości. Widziałem go dobre dwadzieścia razy i strasznie się na nim wzruszałem hehe.

Młody chłopak (Jonathan Brandis – ś.p. gdyby ktoś nie wiedział) jest klasowym popychadłem, a na dodatek cierpi na astmę. W przetrwaniu pomaga mu świat marzeń, w którym ramię w ramię z Chuckiem Norrisem ratuje wszechświat raz za razem. W końcu ma dość bycia chłopcem do bicia i zapisuje się na lekcje karate. Resztę historii już na pewno znacie.

Bałbym się dzisiaj oglądać „Współkarateków”, bo myślę, że to marny film jednak jest. Z drugiej strony świat fantazji głównego bohatera sprawia, że jakiekolwiek przerysowanie nie musi od razu oznaczać, że to głupie. Szczególnie, że naczelny twardziel kina lat 80. zezwolił na zakpienie sobie ze swojej męskości i macho ról i przyłożył do tego osobiście swoje M16. A trzeba pamiętać, że działo się to na długo przed tym, jak karierę zrobiły dowcipy o Chucku Norrisie. Zatem na dwoje babka wróżyła, może jednak dzisiaj nie jest to taki zły film. Ale pewne jest to, że kiedyś widziałem go kilkanaście razy, a to wcale nie dlatego, że jestem masochistą.

Dwójce wymienionych aktorów towarzyszą jeszcze Joe Piscopo, który ma u mnie piwo do końca życia za „Dead Heat”, Beau Bridges i Danica McKellar, czyli Winnie z cudownych lat.

***

Dzika lokatorka [HouseSitter]

O, to śmieszne było. I w zasadzie na tym moja pamięć się kończy 🙂 Ale cieszę się, bo przynajmniej jest jeszcze trochę filmów do powtórzenia jak ACTA zakończy świat, jaki znamy. Wiem, wiem, nic nie zakończy. Tak sobie tylko napisałem.

Do filmów ze Steve’em Martinem mam sentyment. Ale to i tak nie zmienia faktu, że i bez sentymentu są po prostu dobre i śmieszne. No może nie te ostatnie, ale te dawne już tak. Do Goldie sentymentu nie mam, w zasadzie lubię ją mało albo i wcale. Ale też nie zmienia to faktu, że w kilku dobrych komediach zagrała.

No i połączone do kupy te dwa talenty dają prostą i zabawną komedię o con-kobitce (conitce? 🙂 ), która wprowadza się bez zaproszenia do domu Steve’a Martina udając jego żonę. Steve’owi się to nie podoba… Resztę historii na pewno już znacie.

***

B.A.T. 21 [B.A.T. 21]

🙂 tego się bałem. Tak walnąłem wyżej o tym filmie nie spodziewając się, że za chwilę się na niego natknę. I teraz wychodzi na to, że powinienem co najmniej połowę z niego znać na pamięć. Well, nie znam.

W „tamtych czasach” dupy nie urywał. Ale w „tamtych czasach” dupę urywało strzelanie non stop i tego typu rzeczy (choć tu przecież strzelali, ale jakoś tak inaczej, bardziej ambitnie). A jak jakiś film nie porywał, to potem ciężko było z weryfikacją jak jest naprawdę, bo nie bardzo się chciało. Osobiście jednak myślę, że to taki typowy 6-7 jest.

W dżungli Wietnamu gubi się Gene Hackman. Pilot wojskowy Danny Glover lata nad dżunglą i go szuka.

Co by nie gadać, jedna scena zapadła mi w pamięć po dziś dzień. Ciekawe czy będzie na jutubie i ciekawe czy się czasem nie okaże, że usłyszę w niej jakąś znaną bollywoodzką piosenkę. Sprawdzam…

Nie widzę. No chodziło o scenę z muzyka, która nie pozwala zasnąć za kierownicą. Ktoś mówił, że to jakaś wybitna i ponadczasowa scena? Ale skąd. Uśmiałem się z niej. Tylko tyle i aż tyle.

***

Złote dziecko [The Golden Child]

Eddie Murphy miksujący na kołowrotku do modlitwy, to Eddie Murphy jakiego kochamy wszyscy. Eddie, wróćże kiedyś właśnie taki!

Prywatny detektyw specjalizujący się w znajdowaniu dzieci staje przed niespodziewanym zadaniem. Musi odnaleźć tytułowego dzieciaka zanim zrobią to siły zła i będzie przesrane. Eddie wkłada fufajkę i jedzie do Tybetu.

„Teraz takich filmów już się nie robi”. Zabawny, rozrywkowy, lekki, dość łatwy i przyjemny. Taki jak trzeba, nie ma się co nawet rozpisywać na ten temat więcej. Wystarczy zrobić „eksperyment”. Obejrzeć jakiś nowy film z Murphym, a potem obejrzeć „Złote dziecko”. Pragnienie nie ma żadnych szans.

***

Czarnoksiężnik [Warlock]

„Koń spocony rankiem”. Jakie to dziwne rzeczy człowiekowi do łba się pakują i zostają do lata.

Jeden z moich absolutnie ukochanych filmów lat młodości. Mam wrażenie, że dziwnie pomijany w zestawieniach nieśmiertelnych hitów lat 80. A może nie tyle pomijany, co nie wymieniany jednym tchem pośród innych kultowych tytułów. Cóż, szkoda tych, którzy go nie widzieli.

Skazanie na śmierć wrednego czarnoksiężnika wcale nie wybawia ludzkości od kłopotów. Zanim egzekucja zostaje dokonana nasz tytułowy bohater otwiera tunel czasoprzestrzenny i voila, z XVII przeskakuje w wiek XX. Ma pecha, bo na wycieczkę w przyszłość załapuje się też łowca czarnoksiężników, który już raz go pojmał. I tak zabawa zaczyna się od początku tyle że w nieznajomym czasie i miejscu, do którego trzeba się jakoś przystosować.

I tak zaczyna się świetna zabawa utkana ze zgrabnie połączonych wątków horrorowo-komediowych. Czym byłby pojedynek dwóch facetów, gdyby nie kobieta. Ta pojawia się tu również w postaci Lori Singer i choć z początku sceptyczna, zmienia zdanie, gdy w wyniku magicznego zaklęcia zaczyna się starzeć. „Dekada dwa razy do dnia”, czyli ni mniej ni więcej, że z każdym dniem jest starsza o 20 lat. Polecam, jeśli jeszcze jakimś cudem nie widzieliście. 11/10
(1329)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004