×

Beul-la-in-deu aka Blind

Właśnie za takie filmy jak „Blind” lubię koreańskie filmy. Przypominają mi starsze czasy, kiedy człowiek każdy film traktował jak perełkę i przeżywał każdą jego minutę, a nie jak kolejny tytuł do wykreślenia i do zapomnienia po dwóch dniach. I choć było to spowodowane tym, że filmów było mniej, trudniejszy do nich był dostęp, a i lata radzieckiej posuchy zrobiły swoje, ale nie bez znaczenia była ich jakość. Bez przesadnego kombinowania, wysilania i udziwniania na siłę. Bo kino to prosta sprawa – ma budzić emocje i wcale nie musi tego robić w nie wiadomo jaki znów sposób. Wystarczy morderca, który gania za ofiarą i z tego już może być emocjonalna bomba, tylko trzeba to dobrze nakręcić. Sprawić, że postaci coś widza obchodzą i krzyczy do nich „za węgłem się schowaj!” albo „nie, nie na piętro!”.

I kiedy amerykańskie kino rozrywkowe już dawno poszło w kierunku nierozważnie wydawanych dolarów na komputerowe małpy, które chcą się ubiegać o aktorskiego Oskara, to w Korei cały czas potrafią nakręcić po prostu dobry film zbudowany z najstarszych na świecie filmowych sprawdzonych motywów. I nie chodzi o bezmyślne kopiowanie schematów, chodzi o najprostsze wywoływanie u widza emocji za pomocą filmowej sztuki. Nie do końca umiem opisać, o co mi chodzi, ale oglądając koreańskie filmy czuję się tak jak wtedy, gdy odkrywałem kino. Bo wydaje mi się, że oni tam też wciąż to kino odkrywają i nie boją się po prostu skupiać na historii i ekscytującej formie. Mordercy są zimnymi skurwysynami bez litości, głównych pozytywnych bohaterów się lubi i życzy im jak najlepiej, a kto ma zginąć to ginie bez oglądania się na polityczną poprawność czy to głupie PG-13. I choć „Blind” to prosta historia o bezlitosnym mordercy i niewidomej dziewczynie, to dwie godziny seansu mijają błyskawicznie. Bo to ma się dobrze oglądać, ma tu być przynajmniej jedna zajebista scena (źle brzmi, jakby cała reszta była przeciętna – chodzi o to, że ta zajebista scena to naprawdę Zajebista Scena), a w odpowiednich momentach ma brzmieć wpadająca w ucho muzyka symfoniczna. 8/10

W wypadku samochodowym poszkodowani zostają świeżo upieczona policjantka i jej nastoletni brat – wychowankowie domu dziecka. Brat ginie, a policjantka traci wzrok (brzmi tandetnie, ale to kolejna siła koreańskich filmów – potrafią nietandetnie pokazać tandetne wydawać by się mogło historie). Mijają trzy lata. Nasza bohaterka wciąż nie potrafi zapomnieć o wydarzeniach feralnego wieczoru, w którym ze swojej winy straciła brata. Postanawia jednak wziąć się w garść i wrócić do policji, by w miarę możliwości pracować za biurkiem. Tymczasem po mieście grasuje psychopata, który porywa młode dziewczyny.

W tym miejscu powinny się znaleźć standardowe pochwały dotyczące koreańskich thriller-produkcji. Że bardzo sprawnie zrealizowany (świetne sceny, w których choć trochę można się wczuć w skórę niewidomego), że trzymający w napięciu, że zapewniający emocje i wzruszenia, że gdy trzeba nie cofa się przed pokazaniem tego, co w amerykańskich filmach jest niedomówione (na IMDb przeczytacie, że to krwawy horror, ale to tylko dowodzi, że nie tylko na Filmwebie pierdolą głupoty), że fajna muzyka, że scena z videotransmisją zrywa beret (to akurat plus tylko tego filmu, a nie każdego koreańskiego 😛 nawiasem mówiąc pomysł gambita zerżnęli psiekrwie), że po prostu to świetne kino, w którym wszystko jest na swoim miejscu i nikt nie próbuje „zwiększyć” atrakcyjności przez jakieś eksperymenty rodem z dupy.

To dlaczego nie 10/10? No jednak taka ocena zobowiązuje, a „Blind” mimo wszystko nie jest najbardziej oryginalnym filmem na świecie i choć naprawdę niewiele jest tu rzeczy, których bym się czepiał, to 8/10 będzie tu najbardziej sprawiedliwe. Szczególnie, że – również podobnie do innych tamtejszych produkcji – trochę za dużo tu drobnych zbiegów okoliczności, które pchają akcję do przodu byle nie przedłużać. Polecam tak czy siak.
(1295)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004