Homeland, 1×01
Zacznijmy od serialu, który obadałem na końcu, a który jak się okazało jest wg mnie najciekawszą premierą sezonu (oczywiście spośród tych seriali, które obejrzałem, a wszystkiego nie oglądam). Przy czym należy pamiętać, że nie ma wśród nich czegoś, co by dupsko urwało. Łącznie z opisywanym „Homelandem”.
Serial pojawił się jeszcze przed premierą w sieci („dziwna” prawidłowość seriali Showtime’u), ale cieszę się, że go nie obejrzałem, bo wróble ćwierkają, że fucki były zapikowane (przekleństwa, bo nie pamiętam fucków), a cycki zapikselizowane. A to straszny ból w tym przypadku. Pamiętacie (kto oglądał), ile razy się wkurzaliście podczas oglądania „V„, że kamera zatrzymywała się w najciekawszych momentach i nie chciała zejść poniżej pewnego poziomu? No więc „Homeland” rozwiązuje ten problem, bo w nim na dzień dobry możemy sobie pooglądać wszystko to, co chowała przed nami Morena Baccarin.
Oto po ośmiu latach spędzonych w irackiej niewoli do kraju powraca dzielny amerykański wojak odbity przez swoich. I podczas gdy wszyscy mają go za bohatera, pewna agentka CIA na podstawie posiadanych przez siebie strzępków informacji podejrzewa, że nasz wojak przeszedł na stronę wroga, a jego uwolnienie zostało umożliwione przez dzielnych terrorystów w celu… No właśnie nie wiadomo, w jakim celu i nie wiadomo czy w ogóle jakiś cel tego był.
Jak już napisałem – ze wszystkich premier sezonu tę oglądało mi się najlepiej. To porównanie sporo na wyrost, ale da się w „Homeland” wyczuć lekką atmosferę „24„, choć to jednak nie ta liga. Ogląda się to jednak więcej niż przyjemnie, a tajemnica wciąga od początku, choć wydaje się, że wiadomo za dużo. Ale to dopiero pierwszy odcinek i niewykluczone, że np. badgajem okaże się nasza dzielna agentka, która z Jacka Bauera ma tylko podejrzliwość, a cała reszta się nie zgadza (pomijając nawet to, że jest szurnięta i uzależniona od psychotropów i łatwego seksu).
Całość została sfilmowana z odpowiednim tempem i klimatem dla takich politicalo-fictionowych opowiastek, a do obsady większych zastrzeżeń mieć nie można. Powinno się to dobrze rozwinąć i z pewnością na obejrzenie drugiego odcinka nie będę już czekał nie wiadomo ile.
***
American Horror Story, 1×01
Kolejna tegoroczna premiera, na którą warto rzucić przychylniejszym okiem, aczkolwiek będzie potrzeba ze trzech odcinków, żebym wyrobił sobie jakieś bardziej konkretne zdanie niż to, że póki co będę oglądał na pewno, ale jeszcze pomyślę co dalej.
Tak czy siak żadnego horrorowego serialu jeszcze nie oglądam, więc już na starcie ten ma plusa za podjęcie tematyki, którą lubię. Szkoda tylko, że jest to tematyka tak bardzo już wyeksploatowana na wszystkie możliwe strony. Ile bowiem znacie produkcji filmowych czy książek, których fabułę można by zacząć od:
Małżeństwo kupuje wypasiony dom, który udaje im się zanabyć po bardzo korzystnej cenie.
?
Ano właśnie. Choć (coś dzisiaj przesadzam z „chociami”) na plus należy zauważyć, że nikt tu nic nie udaje i nie trzyma w tajemnicy. Scena otwarcia wyraźnie pokazuje, że z domem coś jest nie tak, a kilkanaście lat później nasze małżeństwo na dzień dobry dowiaduje się od uczciwej agentki nieruchomości, że poprzedni właściciele domu nie zginęli śmiercią naturalną.
Pod kątem opowieści grozy nie można AHS nic zarzucić. Jest tajemnicza rezydencja z piwnicą, w której stronę szczeka pies, jest niby miła wścibska sąsiadka (Jessica Lange!), jest wieszcząca wszystkim śmierć niedorozwinięta dziewczynka, są psychodeliczne sceny z potworami i jest też krew. Całość, autorstwa panów Falchuka i Murphy’ego, utrzymana jest w klimacie jednego z ich poprzednich seriali – „Nip/Tuck” (tak, wiem, widziałem tylko 20 minut pierwszego odcinka :P) (z „Glee„, które też jest ich nie ma natomiast nic wspólnego), a także w stylu HBO-wskich „Sześciu stóp pd ziemią” itp. (strzelam, tu nawet 20 minut nie oglądałem :D). Czyli nikt się nie czai i gdy jeden z bohaterów się masturbuje to się masturbuje.
Mimo to nie ma tu jeszcze nic co by przyciągnęło na stałe. Szczególnie, że Connie Brighton w ogóle nie pasuje mi do jej roli, a wątek z córką jest na razie słaby – szczególnie, gdy pojawiają się jakieś takie zupełnie znikąd sceny w szkole. Zrzucam jednak na karb szatkowanego oglądania to, że nie do końca się przekonałem. Pewnie byłoby lepiej obejrzeć to w ciszy i spokoju nocną godziną. Może drugi odcinek się uda.
***
Person of Interest, 1×01
I kolejna premiera. Z tym, że w tym przypadku wyemitowane zostały już chyba trzy odcinki, ale ja na razie obejrzałem pilota i nie wiem co dalej. Wygląda na to, że mam co oglądać w tym sezonie i tego nie muszę. No ale zobaczymy.
Coś mi się tam o uszy obiło, że to kolejny projekt Abramsa, ale nie sprawdzam, bo tak po prawdzie wszystko jedno – nic to nie zmieni. Serial to raczej po raz enty odgrzewany kotlet z gatunku „oto maszyna, która przewiduje przyszłość, zrób coś z tym i zapobiegnij temu i tamtemu”. Upraszczam, bo maszyna aż tak mądra nie jest i daje co najwyżej podpowiedzi niż konkretne fakty, ale efekt taki sam.
Twórca maszyny (z twarzy Ben Linus) wykorzystywanej do ochrony bezpieczeństwa amerykańskiego narodu przed wszelkiej maści terrorystami zatrudnia byłego agenta czegoś tam, żeby pomógł mu w rozwiązywaniu drobniejszych spraw, które na bezpieczeństwo USA nie mają wpływu, a przez to są ignorowane przez zarządzających maszynką. Twórca ma pieniądze, agent ma umiejętności (i wielce smutną przeszłość). I doprawdy są to umiejętności, na które twórca nigdy sam by nie wpadł! „Żeby dowiedzieć się czegoś o potencjalnej ofierze należy zakraść się do jej domu, podłożyć kamerkę internetową i włamać się na konto e-mail”! Bez specjalnie wytrenowanego agenta kto by na to wpadł? Nikt! Oczywiście dalej widzimy, że włamanie się na maila to pikuś itd.
Serial ratuje kilka dobrych akcji i tekstów rodem ze świetnej „Uprowadzonej„, ale całość to raczej kolejny serial z półki „każdy odcinek o czymś innym wykonany poprawnie, ale bez iskry niepowtarzalności”. A przynajmniej tak mi wynika po pilocie.
***
Sons of Anarchy, 4×05
SoA w czwartym sezonie udowadnia jak na razie, że bardzo dobry początek może zapewnić przychylność widza przynajmniej na kilka następnych odcinków. I właśnie tak to jest – choć piąty odcinek znów niczego specjalnego nie zaserwował (no chyba, że cameo Hasselhoffa), to jakoś nie mam powodów, żeby narzekać na ten sezon. Przyjemnie mi się go ogląda i dalej będę oglądał póki co jeszcze nie narzekając.
Choć zdania nie zmienię, że szantażowanie Ljuboi wyjściem na jaw prawdy o jego starym jest wyjątkowo naciągane, a sam Ljuboja nie za bardzo wiem, co chce osiągnąć. Myślał, że jak weźmie tylko troszeczkę to się nie skapną?
No i tak po prawdzie dla dobra serialu prawda o zajumanej paczuszce powinna wyjść na jaw gdzieś w połowie odcinka. A tak to przynajmniej dwa (ten i następny) na to zmarnują.
***
Survivor, 23×04
Wbrew moim przewidywaniom udało się jednak Bratankowi uniknąć wygonienia na Wyspę Wygnańców. Opanowała się chłopczyna, przestała przesadnie reagować na wszystko, a na dodatek pobiła survivorowy rekord w dźwiganiu worków i efekt był wymierny. Poleciał kto inny. Widać rozbitkowie są średnio pamiętliwi, a i w końcu lepszy dla programu Bratanek z wkurzającą osobowością od laski bez jasno określonej osobowości.
Sugerowany w zajawkach atak na Ozzy’ego się nie udał, głównie dlatego, że jak to w zajawkach bywa – była ona myląca. Żadnego ataku na Ozzy’ego nie było, a jedynie próba ataku na jego przydupaskę, która być może w przyszłym odcinku się rozwinie. A może jakieś oddawanie HII? Wątpliwe oczywiście, ale nie niemożliwe.
Fascynują mnie tacy gracze jak Papa Bear (nie, nie dlatego, ze geje :P). Walczą o pozostanie w grze, czas się liczy, a oni zawsze znajdą chwilę, żeby podskoczyć z radości i zmarnować sekundy z tak błahego powodu jak trafienie woreczkiem w skrzynkę.
***
Extreme Makeover Home Edition, 9×01
Wiem, że dałem cancela EMHE, ale stara miłość nie rdzewieje. Rzuciłem okiem na 9×01 i raczej decyzję o cancelu podtrzymam. Przejadła mi się już ta formuła, która nie zmieniła się ani na jotę i aktualnie (oraz od dłuższego czasu) kolejne odcinki ogląda się tak jakby to był jeden i ten sam odcinek tylko obsada drugoplanowa była inna.
Cieszę się jednak, że rzuciłem okiem, bo bym w błogiej nieświadomości żył co do udziału w telewizyjnym show pani prezydentowej Michelle Obamy. I to nie byle jakim z gatunku „powiem coś i znikam”. Tak oglądałem i wyobrażałem sobie coś takiego w polskiej telewizji z naszą Prezydentową. W sumie ciekawe by to było.
Ameryka to wspaniały kraj. Tylko tam potrafią zrobić patriotyczny program pełen płaczu, pomocy potrzebującym itepe, w którym państwo/kraj/ojczyzna to bohater na białym koniu, który wszystkim bezinteresownie pomoże! Bez zająknięcia się o tym, że tak naprawdę to państwo/kraj/ojczyzna tak urządziło tych weteranów począwszy od wysyłania ich tam, gdzie nikt ich o przybycie nie prosił.
Podziel się tym artykułem: