×

Ludzka stonoga 2 [The Human Centipede II (Full Sequence)]

Czasem, gdy Asiek pyta mnie o moje zdanie na jakiś temat (nie zmyślam, czasem pyta!), głównie odnośnie jakiegoś ciucha, to odpowiadam zgodnie z prawdą: Spoko. Ona myśli, że to na odwal się, ale to wcale nie tak, bo jest to moja szczera opinia. Gdybym był czymś zachwycony bądź też zdegustowany to bym odpowiedział dłuższym zdaniem i dodał do tego jakąś argumentację. Ale gdy coś jest spoko, to po prostu jest spoko i już. „Ludzka stonoga 2” jest spoko.

Szanse były małe na to, że sequel jednego z moich największych zaskoczeń ostatniego czasu wywoła u mnie zachwyt. Wiedziałem już, czym to się je i czego się spodziewać – w zasadzie musiałaby to być jakaś zupełnie inna historia, a nie łączenie większej liczby osób na zasadzie tyłek-usta. Jakaś wielka wolta po prostu. A powielenie pomysłu niosło za sobą ograniczenia, których byłem świadom i które sprawiły, że film jest tylko spoko. A w zasadzie to aż spoko, bo – teraz czas na sedno tej recenzji –

o ile pierwsza część urzekała humorem najczarniejszym z czarnych, a przy okazji była obleśna, to dwójka jest już tylko obleśna.

Zgodnie z założeniem reżysera, który chciał nakręcić takie właśnie dzieło. Najbardziej obleśny film w historii kina mu chyba nie wyszedł, ale śmiało może pretendować do miejsca w czubie. A co za tym idzie – nikomu normalnemu tego filmu nie polecam (w przeciwieństwie do jedynki, którą polecam wszystkim – że nie widzą w niej tego co trzeba to ich wina ;P). Natomiast nienormalni rzucić okiem mogą.

Główny bohater filmu – Martin – to człowiek czynu. Dość powiedzieć, nomen omen, że przez cały film nie mówi ani jednego słowa. Martin jest wielkim fanem pierwszej części filmu Toma Sixa („Ludzka stonoga” :P), który ogląda w zasadzie bez przerwy. Na oglądaniu się jednak nie kończy. Na parkingu, na którym pracuje, poluje na osoby, które w wynajętym magazynie poskłada w dwunastoczęściową ludzką stonogę.

Przyznać trzeba, że pomysł na dwójkę Six miał fajny. Ograniczenia ograniczeniami, ale o wiele gorzej mogło to wszystko wyglądać (nomen omen 🙂 ). Tymczasem reżyser podchodzi z dystansem do swojego działa przy okazji przewrotnie pokazując, że jest z niego dumny. Często więc na ekranie pojawiają się oglądane przez głównego bohatera fragmenty jedynki, a on sam stara się zaaranżować spotkanie z aktorami, którzy grali w oryginale. Ot taki film w filmie i nie pozostawiająca większych wątpliwości odpowiedź na pytanie, czy filmy mają wpływ na przemoc przenoszoną do życia codziennego? Oj, w przypadku Martina mają, mają. Choć też dzieciństwa łatwego nie miał, to trzeba przyznać.

No i cóż tu się rozpisywać – film tylko dla koneserów 😉 Co prawda zaczyna się umiarkowanie obleśnie, ale ostatnie 20 minut to już czysty madness. A warto zwrócić uwagę, że wersja, którą można zanabyć w necie jest zdaje się gdzieś tak o niecałe trzy minuty pocięta.

Ocena zbędna. Halloweenowy seans zaliczony.
(1272)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004