×

Kat Shoguna [Shogun Assassin]

Pora wprowadzić w życie kolejne odgrażanie się i stuknąć dwa słowa o „Shogun Assassinie”, którego pojawienie się recki zapowiadałem tu ze trzy dni wstecz. Film niedawno pojawił się na polskim rynku DVD dzięki firmie 9th Plan, która ma plan sprowadzenia do nas całej serii filmów spod znaku katany i okrągłego kapelusza. Na razie jest ten jeden – klasyczny zresztą.

Nie będę tutaj nikogo przekonywał, że jest to dobry film, bo jest to film taki sobie. Co jednak przemawia na jego korzyść to kilka rzeczy niekoniecznie stricte filmowych. Nie bez kozery bowiem obrósł mianem klasyki, a imię jego podawane z ust do ust niejedną podnietę, jaką tylko chęć obejrzenia jakiegoś głośnego.kontrowersyjnego/zbannowanego/łotewer filmu jest w stanie wywołać, u domorosłych videomanów tu i tam wywołało.

To przede wszystkim film z historią. Historią sięgającą popularnych mang, których powstało całkiem sporo. Nie będę tu żonglował żadnymi nazwiskami, bo te łatwo sprawdzić, a z głowy nie jestem w stanie ich rzucić ot tak. Zresztą mniejsza o nazwiska. Zgodnie z naturą rzeczy mangi przeniesione zostały na ekran w postaci sześciu filmów o przygodach krwawego mściciela Samotnego Wilka (choć z wyglądu przypomina on raczej Samotną Pandę) z przychówkiem. Wtedy do akcji wkroczył producent amerykański i zakupił prawa do pierwszych dwóch części. Myliłby się jednak ktoś, gdyby myślał, że filmy te zostały po prostu rozpowszechnione w usiech. O nie. Właściciele praw pocięli je w jeden film, zmontowali po swojemu, dodali angielski dubbing, a przy okazji pozmieniali dialogi, dołożyli elektroniczną ścieżkę dźwiękową rodem z instrumentarium Goblinsów i w ten sposób powstał „Shogun Assassin”, który drogę do kariery miał zapewnioną dzięki kontrowersjom, jakie wywołał m.in. na Wyspach, gdzie cenzorzy wyjątkowo przeczuleni byli na każdą makabrę. A że tu krew lała się strumieniami…

Jaki by to nie był film (fabuła ogranicza się do zdrady szurniętego szoguna i uciekania przez cały film przed jego ninjami – to kino drogi jest, a spektakularne pojedynki przetykane są nieco nudnymi wstawkami), jego seans to bezsprzeczny powrót do Złotej Ery Video i wspomnienie tych pięknych czasów (choć ja akurat osobiście nigdy nie natknąłem się na kult SA, a o istnieniu filmu dowiedziałem się już w erze internetowej; dziwne, bo wiele filmów, które do dzisiaj wspominane są z wypiekami na twarzy także i ja wspominam, a tego akurat nie). Zobaczyć można dzięki niemu to wszystko, co kiedyś tak fascynowało i przypomnieć sobie ten czar dziwnego filmu spoza ZSRR (te w TV) i USA (te na pierwszym odtwarzaczu), w którym „biją się” na miecze, mocno krwawią, a pod oryginalną ścieżkę dźwiękową podłożony jest dubbing (choć tutaj akurat fajny w przeciwieństwie do standardowego angielskiego dubbingu w filmach king fu, który można sobie wieczorami przypomnieć na TV4 – co ciekawe wszystkie role kobiece obskoczyła tu Sarah Bernhard). Choćbyście nie wiem, jak dzisiaj kręcili nosem na ten film, to kiedyś sto razy gorszymi od niego podniecało się całe pokolenie.

Jak już napisałem na wstępie, SA to film taki sobie. Fajne momenty i teksty ma poprzetykane momentami mniej fajnymi i tekstami mniej dobrymi. Bez wątpienia jest jednak jakaś magia w scenach typu „oto trzech Panów Śmierci, jeden używa minigrabek, drugi pałki, a trzeci kastetu”, którą mogą zrozumieć chyba tylko ci, którzy zobaczyli swój pierwszy film na wideodtwarzaczu dwadzieścia lat temu mając na swoim liczniki lat naście. A inni mogą spróbować, może też to poczują.

„Shogun Assassin” to film, który warto znać. Na to nie ma zupełnie wpływu jego obiektywna czy subiektywna jakość. Po prostu są filmy, które są czymś więcej niż tylko filmami. I to właśnie taka produkcja.

Nieprzekonani? No to jest tam też dużo krwi i trochę cycków! 6/10
(1264)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004