Terra Nova

To może dwa słowa o kolejnej premierze sezonu bez czekania na „Serialowo”, bo w tym tempie oglądania czegokolwiek mogę się go nie doczekać.

Nie wiedziałem nic o „Terra Novie”. Nie podniecałem się zapowiedziami, nie czytałem o czym będzie (coś mi się obiło o uszy, że o dinozaurach i że ładują w to sporą kasę), wiadomości na jej temat nie wpadały mi pod myszkę nawet przypadkiem. Jednym słowem – miałem mglistą świadomość co to i za ile, ale konkretów zero. Wiedziałem jednak na tyle, że okiem trzeba rzucić, bo to jeden z hitów tego sezonu serialowego. Hmm, czyli jednak coś tam wiedziałem. Nie wiem, czemu napisałem na początku, że nic nie wiedziałem :)

Jakieś 200 lat do przodu z naszym światem jest źle. Niebo dawno zasłonił smog i nie było żadnego Nieśmiertelnego 2, żeby je odsłonić. Powietrze zanieczyszczone, kontrola narodzin, świat niemalże policyjny. Żeby nie było tak pesymistycznie, jakiś czas wcześniej odkryto szczelinę umożliwiającą przeniesienie się w czasie 85 milionów lat wstecz. Co ważne, przeniesienie się tam nie mieszało w czasowym kontinuum (c) Emmett Brown. Czyli śmiało można było przejść przez szczelinę i zacząć budować nowy świat bez obaw, że coś namiesza się w starym. Aczkolwiek dość śmiałe to założenie tylko na podstawie tego, że próbnej sondy wysłanej w przeszłość nigdy nie odnaleziono i węszę tu jakiegoś grubszego cliffhangera na koniec sezonu (choć w zasadzie możliwości takiego są ograniczone i chyba za proste by to było). Nevermind. Biedna zaczadzona ludzkość co jakiś czas wysyła kilkudziesięciu swoich przedstawicieli, by na tzw. Terra Novie (TN) miliony lat wcześniej stworzyć zieloną alternatywę dla siebie. I tu pojawiają się nasi bohaterowie. Rodzina po przejściach, której udaje się znaleźć na TN. Tam poznają nowy świat, nowe obowiązki i nowe zagrożenia – wszak nic nigdy nie jest idealne.

Nic w przyrodzie nie ginie. Podstawowe prawo wszechświata ma zastosowanie także w biznesie zarabiania pieniędzy. Nic więc dziwnego, że w telewizji zapragnięto wykorzystać sukces „Avatara” i zarobić na czymś innym, a jednak podobnym. A że takie śmiałe założenie wymagało kapusty, stąd kapusta się znalazła i przy okazji znalazł się dobry pretekst do reklamy – obejrzyjcie! to najdroższy serial telewizyjny! A z tego połączenia dwóch składowych powstała „Terra Nova”, czyli telewizyjny brat „Avatara”. Żeby nie było wątpliwości na listę płac wciągnięto też Stephena Langa, który ostatecznie łączy te dwie produkcje. Niebieskich ludzików jeszcze nie ma, ale spokojnie, noc jeszcze młoda :)

Nie ma w tym nic odkrywczego, że telewizja ma swoje ograniczenia. Ograniczenia, które stoją w sprzeczności z produkcją, która ma zachwycać wizualnie. Mniejsze możliwości, mniejszy budżet, gorsi specjaliści. A z tego co widzę po pilocie – głównym zadaniem TN jest właśnie zachwycenie widza wizualnymi rozwiązaniami, żeby nie szukał czasem jakiejś fabuły. Ma siedzieć, zachwycać się Avatarem ściętym do wymiarów telewizora i mruczeć „jakie słodkie te dinusie!”. Byłbym niesprawiedliwy, gdybym powiedział, że w TN nie ma fabuły, bo tak nie jest, ale gdyby ktoś chciał znaleźć tu coś nowego, to próżny trud. Wystarczy przypomnieć sobie nieco zapomniany i przedwcześnie zakończony „Earth 2”, żeby wiedzieć, że „to już było”. Zatem nie fabuła jest tu najważniejsza, a to, co widać na ekranie.

A co widać? Ano widać, że to produkcja telewizyjna. I tyle. Żaden budżet nie zasłoni komputerowych zwierzaków i natrętnych grinboksów (nie tak natrętnych jak w „V”, ale cóż z tego). Nie wiem, może w super duper HD wygląda to lepiej, ale jakoś szczerze wątpię. Sorry, ale telewizja nie jest stworzona do takich widowisk.

TN cierpi też na wiele innych bolączek wobec których ciężko przejść obojętnie. Głównie są to bolączki scenariuszowe. Na wiele trzeba tu przymykać oko i nawet jeśli kupi się tę chyba najbardziej śmiałą ucieczkę w historii wszystkiego (z super strzeżonego więzienia na super pożądaną wycieczkę w przeszłość; przy takiej jej ochronie dziwię się, że już połowa populacji nie śmignęła do dinozaurów), to za chwilę trzeba się irytować na konflikty w naszej serialowej rodzinie. No kaman. Przed chwilą ojciec kiblował w pace, a oni żyli w dennym świecie. Trach trach i nie dość, że wszyscy są razem, to jeszcze trafili do raju (sprawa względna, ale na pewno o niebo lepiej niż wcześniej). I co, cieszą się? A skąd. Synalek (o rany, skąd oni takich kolesi biorą? cocker spaniel z niebieskimi ślepiami, jakby rodzony brat tego denerwującego syna z „V” – zresztą cała młodzieżowa paczka jest tu jakaś taka zmierzchopodobna) od razu ma jakieś pretenchy, żonie się nie podoba, że mąż chce robić za gliniarza itd. Kurde, gdyby to SAMCRO przeniosło się na taką TN to pierwsze pół godziny by się nie przestawali przytulać! Tak czy siak robi się z tego standardowa family drama, a chyba nie tego należałoby się spodziewać po takim serialu. A będzie jeszcze gorzej, bo na pilota na pewno sypnęli dwa razy grosza, więc w następnych odcinkach może być jeszcze gorzej z widowiskowością. I jakoś nie widzę nadziei w tym sztampowo pisanym scenariuszu, który nam tu zaserwowano.

No i jeszcze najgorsze zanim skończę kręcić nosem i dam trochę nadziei na przyszłość – kurczę, nie spodziewałem się, że to serial dla młodzieży. A niestety, grzeczne tu wszystko jak u Disneya. No ale cóż, taki target i nic na to poradzić nie można. Zapomnijcie jednak o tym, że dostaniecie coś więcej niż teen-sf.

Ale! Nie jest tak, że nie mam ochoty oglądać tego dalej. Już wiem, co chciałem wiedzieć. Nie ma co liczyć na widowisko wychodzące ponad to, co może dać telewizja, a i daremne jest oczekiwanie na jakieś mroczne tony, które nie byłyby PG-14. Będzie kolorowo, grinboksowo, młodzieżowo. OK, to wcale nie oznacza, że musi być źle. Pewnie najbliższe odcinki rozwiążą ostatecznie zagadkę oglądać czy nie oglądać, ale póki co jest kilka punktów zaczepienia, które mogą zostać całkiem ładnie rozwinięte. I na to rozwiązanie poczekam.

Skomentuj

Twój adres mailowy nie zostanie opublikowany. Niezbędne pola zostały zaznaczone o taką gwiazdką: *

*

Quentin

Quentin
Jestem Quentin. Filmowego bloga piszę nieprzerwanie od 2004 roku (kto da więcej?). Wcześniej na Blox.pl, teraz u siebie. Reszta nieistotna - to nie portal randkowy. Ale, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć, to tak, jestem zajebisty.
www.VD.pl