×

Krwawa podróż przez piaski pustyni

Dzisiaj dla odmiany recenzja książki. Tak, od czas do czasu coś czytam ;P

Zapewne nazwisko Claudio Zamorano nic nikomu nie mówi. Ale to właśnie pod takim nazwiskiem przyszedł na świat w marcu 1958 roku słynny chilijski pisarz, który od swojego debiutu aż po dzień dzisiejszy publikuje pod nazwiskiem Ariel Salas. Tak, tak, ten sam Salas, którego kolejne powieści biją rekordy popularności i niezmiennie od lat znajdują się na szczytach światowych bestsellerów. Dość powiedzieć, że książki Salasa tłumaczone były na ponad dwieście języków, w tym przynajmniej dziesięć indyjskich. To o Salasie Graham Masterton powiedział kiedyś, że gdyby nie był Mastertonem, to chciałby być Salasem, a Stephen King podczas wizyty w Nowym Orleanie sporządził jego figurkę voodoo przebijając ją igłami w kilku miejscach. Na niewiele się to zdało, czego gorzkim epilogiem był wygrany przez Salasa proces o plagiat. Chilijski pisarz oskarżył Króla Horroru o skopiowanie w „Miasteczku Salem” jednego z jego pierwszych opowiadań – „Ciudad de Palem” – wydanego tylko na rynku południowoamerykańskim w 1974 roku.

Jak na ironię, to właśnie Salas zapisał się (hehe) jako jeden z najbardziej poczytnych autorów przełomu XX i XXI wieku, głównie dzięki swojemu przewrotnemu pomysłowi na prozę polegającemu na twórczym i – przede wszystkim – krwawym przekształcaniu arcydzieł światowej literatury. Stworzył tym samym nowy nurt w literaturze współczesnej nazwany goryzmem i wciąż pozostaje jego niekwestionowanym królem mimo wielu naśladowców próbujących podążać ścieżkami swojego mistrza. Ale to książki Salasa osiągają nakład, o których inni twórcy mogliby tylko pomarzyć. I to nie tylko ci parający się naśladownictwem mistrza naśladowania.

Sprawne pióro, zmysł obserwacji, ale przede wszystkim nieograniczona wyobraźnia i żywe opisy masakr sprawiły, że po książki Salasa z wypiekami na twarzy sięgają miliony czytelników na całym świecie. Któż z nas nie zna takich pozycji jak „Cierpienia młodego Wertera” (w której na ponad dwustu stronach znaleźć można sugestywny opis tortur, jakim na wystawie „Zbrodnia i kara – Narzędzia tortur na przestrzeni wieków” w Schwarzwaldzie poddany zostaje siedemnastoletni Werter Guenter), czy „Ojciec Wariat” [w oryginale o wiele bardziej subtelne „Le Père Gore’iot”] – studium obsesji staruszka zamieszkującego trzecie piętro pensjonatu, w którym dochodzi do serii krwawych morderstw przypisywanych tajemniczemu kryminaliście Vautrinowi. A to zaledwie ułamek twórczości pisarza, po którego powieści z lubością sięga również kino, choć żadna z ekranizacji nie dorównała jeszcze książkowemu pierwowzorowi. Najbliższa tego była „Masakra u Tiffany’ego”, której krytycy zarzucili zbytnie odbieganie od dzieła Salasa. Wątpliwości wzbudziło między innymi obsadzenie w roli Holly Golightly 98-letniej aktorki. Jakby tego było mało – ukochanym zwierzakiem filmowej Holly był waran z komodo, a ona sama najchętniej ubierała się w długie białe suknie.

O najnowszej powieści Salasa – „W pustyni krew puszcza” – głośno było w Polsce już w zeszłym roku, kiedy to gruchnęła wieść o tym, że chilijski wieszcz narodowy zamierza wziąć na warsztat arcydzieło polskiej literatury. Z początku nie było wiadomo, która z polskich powieści doczeka się swojej gorystycznej wersji, a na giełdzie pomysłów pojawiało się wiele tytułów. Ostatecznie rację mieli ci, którzy wskazywali na powieść Henryka Sienkiewicza. Premiera książki Salasa miała miejsce w zeszłym tygodniu, a kolejki pod księgarniami dorównywały tym znanym ze sprzedaży najnowszych tomów przygód Harry’ego Pottera. I ja stanąłem w jednej z takich kolejek i powiem Wam, że warto było!

Bohaterami książki Salasa jest dwójka młodych Polaków, którzy wybierają się do Sudanu na spotkanie Naszej Klasy. Na miejscu – Staszek i zafascynowana polską sceną polityczną siwowłosa Nelly – błędnie odczytują wskazania GPS-u i zamiast do luksusowego hotelu trafiają na pustynię. Tam psuje im się auto i zmuszeni są do pieszego powrotu do cywilizacji. W nocy gubią drogę, a rankiem przerażeni odkrywają krwawe ślady tuż przy swoim obozowisku. Próbując złapać sygnał operatora komórkowego słyszą w radiu komórki strzępki wiadomości. Ich przerażenie rośnie, gdy dowiadują się z nich, że na pustyni grasuje banda bezwzględnych kanibali, których przywódcą jest niejaki Krwawy Mahdi. Wkrótce turyści z Polski staną oko w oko z bandą Mahdiego, a zasłyszane w radio wiadomości okażą się grzeczną bajeczką w porównaniu z rzeczywistością…

„W pustyni krew puszcza” przykuwa uwagę czytelnika od samego początku. Prosty, ale piękny język powieści sprawia, że czyta się ją jednym tchem. Podobnie do poprzednich dzieł Salasa także i „W pustyni…” nie ma ambicji literackich. Sam autor często powtarza w wywiadach, że nie chce pisać książek, które mogłyby zastąpić podręczniki gramatyki – pisze książki, które „w oczach czytelnika brzmią jak dobra opowieść kolegi przy piwie”. Jest w tych słowach oczywiście więcej niż trochę kokieterii, ale z pewnością pod względem języka powieści Salasa są raczej proste, choć genialne w swojej prostocie. To zresztą jeden z głównych powodów, dla którego jego twórczość trafia w gusta zwykłych czytelników, jak i krytyków literatury. Pierwsi dostają powieści, które mogą czytać bez korzystania ze słowników, a drudzy takie, którym pod względem literackim nie można nic zarzucić.

Jednak to nie język powieści Salasa budzi od lat kontrowersje i jest tematem wielu akademickich dyskusji na uniwersytetach całego świata. Tym punktem spornym jest umiłowanie autora do makabry. Krytycy jego twórczości wskazują na to, że pomimo wieloletnich badań w tym zakresie, nie znaleziono w żadnej z powieści Salasa pięciu stron z rzędu, na których nie można byłoby przeczytać jakiegoś krwawego opisu. Jednak to, co dla jednych kontrowersyjne, dla drugich jest główną atrakcją prozy oferowanej przez Salasa. Fani z całego świata na konwentach miłośników twórczości Chilijczyka z lubością odgrywają sceny śmierci zaczerpnięte wprost ze stron powieści swojego idola. I, trzeba uczciwie przyznać, jak do tej pory Salas nie skopiował w kolejnych książkach żadnego z wymyślonych przez siebie sposobów śmierci. To imponujące zważywszy na fakt, że w kazdej z jego powieści ginie średnio ponad sto osób.

Nic więc dziwnego, że także i „W pustyni krew puszcza” pełne jest szczegółowych opisów krwawych rytuałów i morderstw. Nie jest to powieść dla czytelników o słabych nerwach i z pewnością, jeśli jeszcze jakimś cudem nie czytaliście żadnej z powieści Salasa, zabierając się za jego najnowsze dzieło spodziewajcie się wszystkiego co najgorsze. Dość powiedzieć, że w jednej ze scen książki stado lwów rozszarpuje na szczątki napotkanego podróżnika, który rozbił obóz w niewielkiej oazie. Lwy zjadają te szczątki, następnie na wpół strawione wydalają i zjadają jeszcze raz. A to jedna z najmniej makabrycznych scen w całej książce.

Nie mam wątpliwości, że żaden z miłośników prozy Salasa nie będzie zawiedziony jego „polską” książką. Nowi czytelnicy muszą być jednak gotowi na to, co czeka ich na jej kartach. Jeśli jednak wzniosą się ponad żołądkowe mdłości i wymiotne odruchy odkryją, że pod krwawym płaszczykiem makabry czai się literacki talent na miarę najświetniejszych piór wszech czasów.

Więcej o książce przeczytacie TUTAJ.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004