×

Randka w ciemno, a potem Śniadanie do łóżka

Randka w ciemno

T. F. Mous, reżyser głośnego „Man Behind the Sun” opowiedział w jednym z wywiadów, jak uczył się kina. Siadali z kolegami ze szkoły filmowej w kinie, oglądali film zatrzymując go kadr po kadrze i analizowali co, gdzie, jak i dlaczego. „Randka w ciemno” nadałaby się na taką lekcję o temacie „Jak filmów robić nie należy”. Choć palma pierwszeństwa w tym względzie dalej niepodzielnie trzymana jest przez „Ciacho” i myślę, że trudno będzie komukolwiek ją odebrać.

Młoda kelnerka (kelnerka to ostatnio w kinie polskim najbardziej intratny zawód) wciąż nie może otrząsnąć się po bolesnym rozstaniu. Najlepsze przyjaciółki dochodzą do wniosku, że najwyższy czas jej pomóc i fundują jej udział w castingu do telewizyjnej „Randki w ciemno” (format zupełnie ten sam co dobrze znany, tylko zupełnie z dupy (przepraszam – z powodów scenariuszowej intrygi, czyli to samo co w przypadku „Slumdoga„) realizowany na żywo). Nasza bohaterka dostaje się tam bez problemu i wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że kandydatem do jej serca okazuje się być burak, którego wcześniej poznała w knajpie, w której pracuje.

Wszystko w tym filmie jest złe i nawet nie chce mi się znęcać punkt po punkcie nad tą żałością. W każdym bądź razie jeśli weźmiecie kartkę i wypiszecie sobie na niej wszystkie rzeczy, jakie przychodzą Wam do głowy składające się na efekt finalny w postaci filmu, to z dużą dozą pewności każda z wypisanych rzeczy została spieprzona w „Randce w ciemno”. I taka to właśnie komedia romantyczna jest. Nota bene chyba pierwsza w historii światowego kina komedia romantyczna (albo i nawet film w ogóle), w którym za product placement zapłacił producent papieru toaletowego! Tak, tak, RwC nie zawodzi pod względem durnego PP – z tego polskie kino słynie od dawna.

Po raz kolejny nie mam zielonego pojęcia, w jaki sposób do występu w tym filmie przekonano dobrych przecież aktorów (poza główną Katarzyna Maciąg, która ani specjalnie ładna nie jest ani utalentowana, więc dla niej to akurat była niespodziewana szansa), a w aspekt finansowy jakoś nie wierzę do końca. Przecież taka Stenka za dwie minuty udziału w filmie na pewno wielkich kokosów nie dostała, a jaka ujma na karierze! Szczególnie, że cygankę zagrała fatalnie. Albo taki Zamachowski w roli operatora kamery… Aż tak źle już jest na rynku, że świetni aktorzy muszą się tak, nie bójmy się słowa, skurwiać?

I po raz kolejny, jeśli chcecie zobaczyć jak zły może być film, to śmiało oglądajcie RwC. Podziwiajcie drętwe dialogi pełne niepotrzebnych przekleństw, romantyczne blueboksy z zagranicznymi widoczkami (to w ogóle odrębna historia jest, jak takie zdjęcia do filmu muszą wyglądać – żeby ciąć koszta jedzie pewnie trzech aktorów i ze trzy osoby ekipy na dwa dni, jak najszybciej kręcą co się da nie patrząc na efekt byleby tylko jak najwięcej materiału nagrać i potem już w kraju kombinują co z tym zrobić; pomijam, że zabawnie wyglądają puste miejsca nakręcone zapewne w mrozie po sezonie, żeby było jeszcze taniej) i największą atrakcję tego filmu, czyli TWIST! Rzadko widuje się filmy, w których tenże jest oczywisty od samego początku (ale tak, że nie trzeba się domyślać, po prostu wiadomo co i jak), a potem przy końcu ktoś go ujawnia i pewnie jeszcze liczy na zaszokowanie widzów. Szokuje tylko przygłupich bohaterów, którzy nic nie kumali od samego początku. „I mają to w dupie, bo wzięli dwadzieścia jeden milionów pierdolonych dolarów” 😉 2/10.

Śniadanie do łóżka

A tu się zawiodłem. Liczyłem na to, że będzie kolejny wdzięczny materiał do krytykowania, a tu nie. Całkiem niezłe to było. Oczywiście niezłe na maks 5/10, w końcu to polska komedia współczesna hłe hłe.

Pewien kucharz zupełnie przypadkowo zostaje celebrytą i gwiazdą z okładki. Przy okazji zakochuje się i robi wszystko, by zdobyć serce swojej wybranki.

Tyle skrócony opis film, który możecie przeczytać gdziekolwiek. Skróciłem go dlatego, że rzeczywiście oddaje sens tego filmu, przy czym oglądając film zupełnie nie widać, że jest o tym, co w opisie. Dopiero z opisem nabiera pełni sensu 🙂 A świadczy to o tym, że ktoś po prostu nie potrafił napisać scenariusza, ewentualnie o tym, że ktoś inny potrafił na podstawie tego filmu wprowadzić w ruch odpowiednie koła marketingowe. W wyniku czego powstał film zupełnie inny od tego, co obiecywały reklamy. „Niegrzeczna komedia”? W którym momencie?

Ale pomijając to, co zapowiadały reklamy i co nam marketingowcy chcieli wcisnąć byśmy tylko poleźli do kina, to „Śniadanie do łóżka” nie jest takie złe, żeby bezkarnie po nim jeździć. Szczególnie dobre jest pierwsze pół godziny, w którym można się kilka razy uśmiechnąć, postaci wypowiadają parę udanych tekstów, a Tomasz Karolak dyryguje tą filmową orkiestrą w sposób więcej niż dobry. Niestety, po pół godzinie film się sypie.

A sypie się, bo zabrakło historii do opowiedzenia. Tak naprawdę nie ma tu tego żadnego pomysłu na film i całość trzeba klecić zapychając jakimiś niepotrzebnymi wątkami jak ten z matką geja kolegi (tak to wygląda jak i brzmi). Mimo tych zapychaczy film i tak jest krótki, bo trwa koło 75 minut, więc wycinając to co niepotrzebne zostałoby nie więcej niż 60 minut sedna. To za mało i konieczny byłby tu jakiś pomysł przewodni, który mógłby uratować sytuację. A tego nie było.

Sądząc po nazwiskach scenarzystów strzelam, że Hanna Węsierska napisała scenariusz poziomem równy jej poprzednim filmom („Lejdis” i „Jak się pozbyć cellulitu„), Krzysztof Lang postanowił go poprawić, ale zdążył tylko poprawić pół godziny filmu, gdy producenci krzyknęli, że trzeba film kręcić, bo czasu nie ma. No to nakręcił co miał. Mogło wyjść gorzej – wyszło znośnie. „Jak na polskie kino”.
(1188)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004