×

Projekt 2000 (Część 30) Perełka Edition

Na początku było narzekanie. I zobaczył Quentin, że lubi narzekanie. Narzekał więc zawsze w pierwszym akapicie. I coraz mniej ludzi czytało jego bloga, a on ciągle narzekał i narzekał. Że od tygodnia nic nie oglądał, że źle się czuje, że czymś się przytruł, że nie ma o czym pisać, a nawet jak ma to zebrać się nie może, a jak się w końcu zebrał to pisze nieskładnie…

“Ślicznotka z Memphis” [“Memphis Belle”]

Historia załogi bombowca, który leci na ostatnią misję nad terytorium hitlerowskich Niemiec. A jak to zwykle bywa podczas ostatnich misji…

Napakowany fajnymi charakterystycznymi aktorami film wojenny, do którego mam ogromną sympatię. Oglądałem go już przynajmniej parę razy i każdy z tych seansów był dla mnie dużą przyjemnością. Przy okazji to film, którego tytułu nie wymienia się jednym tchem obok innych drugowojennych filmów, przez co znalazł się w Perełka Editionie.

Receptą na sukces „Ślicznotki z Memphis” oprócz obsady jest bardzo dobra mieszanka dramatu obyczajowego, humoru, wzruszeń, lotniczego kina akcji i napięcia towarzyszącego oglądaniu przebiegu bombowej misji. Z jednej strony niewiele, a z drugiej ogromnie dużo – dawka, która wielu filmom wymieszała się po prostu marnie. Tutaj nie zauważyłem żadnej fałszywej nuty i choć całość nie jest nie wiadomo jak kosztowną produkcją, to film ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Dlatego, jeśli jeszcze go jakimś cudem nie widzieliście, to – wiadomo – takich filmów już nie kręcą.

A jeszcze jednym z wielu pozytywów tego filmu jest fakt, że pozwala się wejść w skórę pilota takiej maszyny i razem z nim przeżyć gamę uczuć towarzyszących śmiertelnej misji. Czyli przede wszystkim strachu, który próbuje się zamaskować poczuciem humoru. 10/10

***

“Łatwy szmal” [“Quick Change”]

Komedia z tym, co tygrysy lubią najbardziej – pomysłem. Oto trójka włamywaczy dokonuje śmiałego i bardzo pomysłowego napadu na bank. Wszystko idzie jak z płatka i żaden element planu się nie sypie. Przeprowadzony z zegarmistrzowską precyzją napad przynosi naszym bohaterom kupę hajsu. Teraz tylko trzeba je wywieźć z miasta. I z tym będzie już ogromny problem.

Komedia z gatunku: wszystko co możliwe się psuje. A to psucie skontrastowane z naprawdę pomysłowym (wiem, powtarzam się) napadem, przez drugą część filmu wydaje się tym bardziej pechowe. Mamy więc do czynienia z dobrze skonstruowanymi zwrotami akcji, które zapewniają dobrą rozrywkę w doborowym towarzystwie – Billa Murraya, Geeny Davis, Randy’ego Quaida, Jasona Robardsa i mało znanego wtedy Tony’ego Shalhouba. 8/10

***

“Żółtodzioby” [“With Honors”]

Mam dziwne wrażenie, że gdybym obejrzał ten film dzisiaj to nie zrobiłby na mnie takiego wrażenia jak kiedyś. Cholera wie, bo to przeczucie nie jest niczym uzasadnione, ale czuję w kościach, że mógłbym narzekać na tani sentymentalizm i zmuszanie widza do wzruszania się poprzez przystawienie mu do łba pistoletu naładowanego łopatologicznymi wzruszeniami. No ale może się mylę i dlatego ładuję „Żółtodzioby” do Perełki.

Student renomowanej uczelni wkrótce ma złożyć swoją pracę dyplomową, czy jak to się tam u nich nazywa. Chucha na nią i dmucha, bo wie, że od pozytywnej oceny zależeć będzie jego przyszłość. Niestety pewnego dnia praca wpada mu do kotłowni, gdzie znajduje ją mieszkający tam bezdomny. Bezdomny stawia warunki – odda pracę studentowi, jeśli on spełni kilka jego zachcianek. Po kartce za zachciankę. Postawiony przed murem student wprowadza obdartusa w życie uczelni, a przede wszystkich w życie swoich przyjaciół, z którymi dzieli akademik.

Wzruszający dramat obyczajowy, w którym Joe Pesci dał aktorsko popalić swoim młodszym kolegom Brendanowi Fraserowi, Patrickowi Dempseyowi i komuś tam jeszcze. Wymieszany z komedią i przyprawiony paroma prawdami o życiu film chyba nigdy nie przebił się ponad stadko nudnych przeciętniaków, a szkoda, bo zostawia je daleko w tyle. 9/10

***

“Prawdziwe dranie” [“Dirty Rotten Scoundrels”]

Właśnie mi się przypomniało, że muszę w końcu zarzucić „Bedtime Story” z Brando i Nivenem na podstawie którego powstały „Prawdziwe dranie”, o których tu i teraz.

Narwany i prowadzący tryb życia lekkoducha amerykański naciągacz (Steve Martin) rusza na łowy na francuskiej Riwierze (czy gdzieś tam). Nie wie, że to teren łowiecki dystyngowanego angielskiego naciągacza z gatunku Ą i Ę (Michael Caine). A ponieważ teren łowny jest za mały dla dwóch naciągaczy postanawiają się założyć – a kto wygra ten wyjedzie. Na cel biorą bogatą wdowę (Glenne Headly).

W stosunku do Steve’a Martina jestem nieobiektywny, więc koniecznie weźcie to pod uwagę, ale myślę, że w przypadku tego filmu jestem całkowicie obiektywny – to prawdopodobnie jedna z najlepszych komedii na świecie. Humoru tu cała masa – przeważnie sytuacyjnego, rzadziej słownego – a co czyni ten film dodatkowo atrakcyjnym to wielka domieszka con-moviesa, który dobrze zrobiony zawsze zapewnia niezapomniane wrażenia. A „Dirty…” to con-movie pełną gębą.

Ale przede wszystkim to najwyższych lotów komedia perfekcyjnie zagrana przez duet Martin/Caine. 11/10
(1138)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004