×

Jeszcze dalej niż północ [Bienvenue chez les Ch`tis]

Pracownik poczty i jego żona (mają jeszcze dziecko, ale ono nie posiada osobowości) marzą o tym, żeby ten pierwszy dostał przeniesienie do jakiegoś fajnego oddziału poczty na południu, najlepiej na Riwierze. Marzenie spełnia się połowicznie – przeniesienie rzeczywiście przychodzi, ale w zgoła odmiennym kierunku. Na północ. Poczciwy poczciarz (TM)(C)(R) wyjścia nie ma, jechać musi. Inaczej jego żona. Oznajmia wyraźnie, że nie ma najmniejszego zamiaru jechać do tej krainy, gdzie w cieniu jest minus 40 stopni Celsjusza, a do obiadu serwowane jest piwo z Biedronki. A w zasadzie to cały obiad. Czy zderzenie z brutalną rzeczywistością niedostępnej, północnej krainy okaże się najgorszą rzeczą, jaka im się kiedykolwiek przydarzyła? Wszystko na to wskazuje.

„Jeszcze dalej niż północ” to typowa i encyklopedyczna ofiara SMP-a (Syndromu Marnego Początku (TM)(C)(R) ). Moją mini-teorię znacie – otóż o tym, czy film nam się spodoba czy nie w głównej mierze decyduje jego początek. Jeśli przez pierwsze 5-10 minut filmu się wciągnęliście, to prawdopodobieństwo spodobania się filmu jest bardzo duże. Jeśli zaś pierwsze 5-10 minut nie budzi w Was żadnego uczucia poza znudzeniem, to całościowy seans jawi się pod postacią czarnej dupy. A co jeśli i przez pierwsze 20 minut dalej nic więcej tylko ziewacie? Wtedy przeważnie można spokojnie kończyć seans, bo nic już nie naprawi strat moralnych poniesionych na początku oglądania. Oczywiście nie jest to regułą, bo gdybym się podczas oglądania „Jeszcze…” kierował tą zasadą, to filmu do końca bym nie obejrzał. No ale Asiek się uparła na seans, więc przetrwałem i potem było dużo lepiej. Nie na tyle, żeby zatrzeć słaby początek, ale na tyle, żeby ocena podskoczyła do 7/10, a dzisiaj to już nawet myślę, że 8/10 (choć to głównie dlatego, żebym z czystym sumieniem mógł dać „My Soul to Take”… a o tym później, ewentualnie za chwilę na fejsie Q-Bloga). Mówiąc bardziej obrazowo – to taki standardowy SS (Syndrom Slashera (TM)(C)(R) 😉 ). Wiadomo, że sensem slashera jest to, że ktoś kogoś zabija. Ale żeby zaczął zabijać trzeba się ze 40 minut pomęczyć na wprowadzeniu do tego zabijania. Tak samo w „Jeszcze…”. Naszego bohatera wiadomo, trzeba wysłać na północ, ale zanim tam pojedzie… Wg mnie powinien od razu w pierwszych pięciu minutach tam pojechać. A tak szanowni twórcy filmu postanowili kombinować i przedłużać ten przerażająco nudny i nieśmieszny wstęp w nieskończoność.

On naprawdę jest fatalny! Ten wstęp. Wtedy właśnie powinno się polubić bohaterów i cieszyć się, że to oni są na ekranie, a nie jacyś dziwni ludzie, którzy nas nic nie obchodzą. Pomijam, że nie ma w pierwszych -stu minutach zupełnie nic śmiesznego, to nasi bohaterowie są prawdziwymi idiotami. Kto normalny myśli, że nie wyda się, iż udaje niepełnosprawnego? Szczególnie, że od x lat pracuje _wśród ludzi_ a nie zamknięty na biegunie północnym w jednoosobowej chatce. Ale to i tak pikuś w porównaniu z tym, jakie oboje z żoną (prawdziwa idiotka – od początku do końca filmu) mają wyobrażenie o północy Francji. Tak, rozumiem, to komedia i większość stereotypów jest tutaj wyolbrzymiona, ale na litość boską! Nie wiedzieć co to jest szadź, albo być święcie przekonanym, że na północy Francji panują arktyczne temperatury? Chyba wiedzą o istnieniu takiego państwa jak Anglia – idąc ich tropem myślenia aż dziwne, że nie uważają wiadomości w TV za zmanipulowane. No bo skoro na północy Francji jest -40 to w Anglii w ogóle temperatury ciemnej strony księżyca panują. A może tak uważają, tylko tego nie pokazali w filmie. No idioci, po prostu idioci. Nasi bohaterowie. I w związku z tym pierwsze +/- 30 minut filmu jest koszmarne.

Ale potem jest już dużo lepiej. Powtarzam to jeszcze raz w osobnym i tylko temu poświęconym akapicie, żeby było widoczne i nie zniknęło w narzekaniu. Gdy już nasz bohater dotrze na północ, to można odetchnąć – teraz będzie już fajnie.

Choć nie do końca 😉 Drugą słabością filmu (ale tylko z punktu widzenia widza niefrancuskiego, dla Francuzów to żadna słabość, czego dowód w milionach widzów w kinach) jest prosty fakt, iż jest to kino hermetyczne (w sumie to taka cecha Francji w ogóle). Nie ma żadnych wątpliwości, że bez znajomości języka francuskiego w głównej mierze, a braku znajomości francuskich stereotypów w mierze mniej głównej – nie ma szans, żeby zrozumieć wszystkie dowcipy, żarty słowne i smaczki. Nie ma szans! Film śmieszy, bawi i z pewnością warto go zobaczyć i się pośmiać, ale nieznajomości języka i stereotypów się nie przeskoczy, gdyż są one głównym źródłem komizmu w tym filmie. Co za tym idzie oglądanie go w marnym tłumaczeniu mija się z celem – na szczęście tłumacz wydania DVD i lektor robią wszystko, żeby oddać atmosferę i charakter filmu. Tłumaczy często się gani, więc tym bardziej warto pochwalić tego, kto zrobił tłumaczenie „Jeszcze…” (może wybaczy, że nie chce mi się sprawdzać jego/jej(?) nazwiska). Co prawda zebrał do kupy wszystkie polskie regionalizmy, jakie znał (z wyjątkiem kaszubskiego chyba) i taki miszmasz wyszedł dość dziwny, ale się sprawdził. A resztę dopełnił lektor, który bez obciachu to wszystko przeczytał (choć były momenty, gdy zapominano o tym, że korzysta się z uroków stylizacji i bohaterowie nawijali normalnie). Dlatego jeśli oglądać ten film, to chyba tylko z polskim lektorem. No a najlepiej oczywiście w oryginale, jeśli zna się ten język.

No i cóż. Jestem wyjątkowo wielkim antyfanem kina francuskiego i na szczęście 2/3 tego filmu nie podtrzymało tego mojego przekonania o tym, że ichniejsze kino jest marne. Jedna jaskółka wiosny nie czyni i zdania wyrabianego przez lata nie zmienię, ale też nie będę się dla zasady upierał, że „Jeszcze…” jest złym filmem, bo nie jest. O ile przeżyje się jego pierwszą 1/3 😉
(1085)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004