×

Pogrzebany [Buried]

Lubię filmy z prostym pomysłem i nawet lubię, wstydliwe wyznanie, Ryana Reynoldsa. W „Buried” byli i pomysł i Ryan Reynolds, a co najważniejsze – film nie został pogrzebany.

Amerykański kierowca ciężarówki pracujący w Iraku po odzyskaniu przytomności orientuje się, że leży w drewnianej trumnie, a pod ręką ma jedynie telefon, zapalniczkę i ołówek. Na jego szczęście ma też zasięg w telefonie (w Iraku pod ziemią? taaa… choć w sumie, nigdy tam nie byłem to nie wiem). Rozpoczyna telefoniczną gehennę w wyniku której dowie się między innymi, że jeśli nie zapłaci irackim rebeliantom (niektórzy o zakopanie posądzają też Irlandczyków 😉 ) pięciu milionów do 21:00 to zdechnie. Rozpoczyna się dramatyczna walka o życie.

Przez półtorej godziny nie ruszamy się z zakopanej pod ziemią trumny i obserwujemy zmagania biednego bohatera, który co chwilę miota się między nadzieją, a zrezygnowaniem, a także między licznymi zagrożeniami, które jak na tak małą przestrzeń są dość liczne. Oto prosty pomysł na film, dzięki któremu było głośno o nim jeszcze przed premierą. Prosty ów pomysł zagrał i przy niekoniecznie dużym budżecie (jedna trumna, jeden aktor – choć głosami zagrali tu znani Stephen Tobolowsky i Samantha Mathis – ta sama od mile wspominanych tu ostatnio cycuszków) – którzy pewnie zwiększyli budżet tego wyreżyserowanego przez hiszpańskiego reżysera filmu) udało się zrobić intrygujący i ciekawy film. Udowodniono tym samym po raz kolejny, że dobry pomysł jest wart milionów dolarów wydanych na efekty komputerowe i inne tego typu szmery bajery. Sprawę mogło jeszcze zepsuć kiepskie obsadzenie roli głównej, ale Reynolds dał radę i niebezpieczeństwu zaniechał.

Udało się nie zanudzić widza, co przy tak ograniczonych możliwościach łatwe z pewnością nie było – już choćby za to należą się pochwały. A że film nie tylko nie zanudził, ale i zaserwował napięcie i ciekawość co do kolei losu bohatera, to pochwały dla filmu tym większe. Nie było niepotrzebnych pierdół – od razu przeszliśmy do rzeczy po fajnej sekwencji opening titlesów, które przypomniały mi (głównie muzyka) wstęp do… „Re-Animatora”. Choć autor pewnie by wolał, żeby jakieś dzieło Hitchcocka.

No i tyle wystarczyło, żeby stworzyć fajny film. Jak zwykle – najważniejszy był pomysł. Oczywiście trudno mówić o jakimś przełomie, czy zachwycać się oryginalnością owego pomysłu. Wszak już kilka postaci w grobie zagrzebanych było, choć raczej na krócej. I w tym momencie przypomnimy sobie jeden z odcinków „Opowieści z krypty”: Part 1, Part 2, Part 3.

I teraz to, co lubimy najbardziej, czyli narzekanie 😉 Mimo tego wszystkiego co napisałem na górze, nie ma tak lekko, żeby żadnych niepotrzebnych pierdół w filmie nie było. A i owszem, są i to sporo. Począwszy od błahostek typu świecenia sobie zapalniczką przy komórce podczas poszukiwania zasięgu, tak jakby na wyświetlaczu światła nie było (oj, darujmy, facet w szoku musiał być wielkim przecie), a skończywszy na tym jak „zwiększała się” zawartość trumny. Trudno uwierzyć, że nie zauważył od razu woreczka z kilkoma latarkami, a był taki moment, że myślałem, iż za chwilę znajdzie telewizor i jakieś stereo schowane w niewidocznym kącie. Świadczy to o tym, że film nie wciągnął na tyle, żeby nie zwracać uwagi na takie rzeczy. No i rzecz najbardziej wkurzająca – przez 3/4 filmu nasz bohater rozmawiał przez telefon z idiotami. Trudno uwierzyć, że co się dodzwonił, to po drugiej stronie trafiał na jakichś pacanów z automatycznie brzmiącym głosem. Strasznie nienaturalne to było niestety i też zmniejszało wolę widza do całkowite wciągnięcie się w dramat.

Przez długi czas film szybował na wysokości mocnej siódemki, ale końcówka (niezbyt nieprzewidywalna) sprawiła, że skłonny jestem dać 8/10.
(1054)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004