Myślę, że ostatni raz tam poszedłem do kina. Zawsze znajdą sposób, żeby coś spieprzyć. A trzeba przyznać, i tu jestem pod szczerym wrażeniem, że te sposoby za każdym razem różnią się od siebie! Na pięć ostatnich wizyt w CCB, tylko raz nie było żadnych problemów. I tu jestem bardzo wyrozumiały, bo w tym jednym przypadku („Predators„) seans rozpoczął się z dziesięciominutowym opóźnieniem. A dodając do tego czas trwania reklam łatwo policzyć, że sam film zaczął się po pół godzinie (zawsze z pięć minut przed seansem się zjawiam) odkąd zasiadłem w kinowym fotelu.
I tak, żeby nie pozostać gołosłownym:
– „Kick Ass” – było tak cichutko, że prawie nic nie było słychać. Pardon, było słychać każdy szept na sali i to nawet w najgłośniejszych momentach.
– „Drużyna A” – pierwsze minuty filmu to kawalątek obrazu wyświetlonego pod kątem u góry ekranu. Pamięć mnie zawodzi i pewności nie mam, ale zdaje się, że nie puścili już od początku tylko poprawili ekran i ruszyli dalej.
– „Incepcja” – tu wydawało się, że wszystko będzie bez obsuw. Aż tu na dziesięć minut przed końcem filmu (wiadomo, napięcie, czowiek skupiony, ciekawy itd. z różnym natężeniem w zależności od filmu) wlazły dwie panie z obsługi i zaczęły sobie rozmawiać w najlepsze, bo już pewnie enty raz widziały tę końcówkę to co się będą.
– „Niezniszczalni” – po standardowej porcji reklam i zwiastunów przyszła standardowa porcja reklam i zwiastunów. Z tym, że w przerwie między jedną a drugą włączyli romantyczną muzyczkę z lat 60 i jej nie wyłączyli, nie włączając przy okazji dźwięku wyświetlanego filmu. I tak obejrzeliśmy sobie dżingiel Cinema City bez dźwięku, zwiastun „Street Dance 3D” bez dźwięku, pierwsze dwie minuty „Niezniszczalnych” bez dźwięku (znaczy z muzyczką z lat 60., którą puszczają przed seansami). Ktoś poszedł do obsługi i wrócił z dobrą wiadomością, że zaraz wszystko ogarną. Minęły ze trzy minuty i znów obejrzeliśmy dżingiel CC, zwiastun SD3D i początek „Niezniszczalnych”. Tym razem z dźwiękiem takim jak należy.
O samym filmie może napiszę za chwilę, a jak nie dam rady, to dopiero jutro.
PS. A jeszcze panie w kasie miewają niekumate. Raz (czyli to już kolejny różny sposób na wkurw widza, bo nie mówię o żadnym z ww. przypadków) poszedłem sobie odebrać rezerwację, a tu pani się na mnie patrzy i luu mi: „A na ile to minut się przed seansem rezerwację odbiera, co?!”. No to mówię, że na pół godziny, a do seansu jeszcze 45 minut. Chyba trochę zbaraniała, bo odwróciła się do swojej koleżanki i rzekła: „Ja pierdolę, ale skucha!”