Kontynuacja TEGO
„Karate tygrys 3” [„Kickboxer”]
Zaczynał JCVD swoją przygodę z „Karate tygrysami” od ruskiego wcielenia zła, a powrócił jako niewinne chłopczę potrafiące zrobić nieprawdopodobny szpagat i mszczące się za swojego brata, który…
Kolejny występ na kickbokserskim ringu dla mistrza Erika Sloane’a okazał się brzemienny w skutkach. Niejaki Tong Po, facet kruszący na treningu piszczelem betonowe podpory stropu, solidnie go pobił i sprawił, że sparaliżowany wylądował na wózku. Ta przygoda była też zakończeniem króciutkiej filmowej kariery dla grającego Erika – Dennisa „Terminatora” Alexio, jednego z najlepszych zawodników, jakiego widział kickbokserski ring (70 zwycięstw (65 przez KO), 2 porażki). No ale wróćmy do Erika, którego klęskę z narożnika obserwował jego brat – Kurt (JCVD). Kurt zawziął się w sobie i postanowił poznać tajniki muai thai, by w przyszłości pomścić swojego brata. Jak postanowił – tak zrobił.
Po przeciętnym „Cyborgu”, „Kickboxer” potwierdził drzemiący Van Damme’ie potencjał pokazany w „Krwawym sporcie”, a potem przyszedł czas na długie pasmo sukcesów zakończone w zasadzie dopiero na przełomie wieków. Powolne konanie rozpoczęło się, gdy wraz z porażką autorskiego projektu „The Quest” okazało się, że JCVD „wyżej wała nie podskoczy”. Po roku 2000 większość jego filmów przechodziła bez echa, aż do roku ubiegłego i zmiany wizerunku w „JCVD”. Jak na razie jednak bardziej wygląda to na łąbędzi śpiew niż na skorzystanie z powrotu nostalgii za dawnymi gwiazdami i usadowienie się na nowo pośród bogów kina akcji.
No ale gdy na ekranach pojawiał się „Kickboxer” nikt o takich pierdołach nie myślał. Kino akcji szło jak świeże bułeczki, a kino akcji z JCVD szło jeszcze lepiej. Nikomu nie przeszkadzało, że słabo mówił po angielsku – ważne było to, że umie zrobić fajny szpagat i przykopać z klasą.
Przy okazji powyższego filmiku okazuje się też, że nie mam jakichś zwid(ów) w mojej numeracji „Karate Tygrysów”. Uploadujący ów filmik koleś (obywatel Niemiec, bo jakże by inaczej) opisał go tak: „van Damme Kickboxer fights + training scenes Karate Tiger 3”.
„Kickboxer” doczekał się raz, dwa, trzy, czterech kontynuacji, z których żadna nie była „Karate tygrysem”. W żadnej z nich nie można też było zobaczyć JCVD. Ich twórcy zrobili jednak o wiele sprytniej niż w przypadku dwójki „No Retreat…” i bohaterem filmu zrobili kuzyna czy tam innego ciotbrata Kurta Sloana – Davida. Dodatkowo w dwójce ze starej obsady zobaczyć można Tonga Po. No ale to zupełnie inna historia.
***
„Karate tygrys 4” [„Best of the Best”]
Najbardziej absurdalny z „Karate tygrysów”. Nie dlatego, że zły film czy coś, ale tak pasujący do reszty serii jak Justyna Kowalczyk do inhalatora. Jednak na YT bez problemu można znaleźć potwierdzenie tego, że nie jestem paranoikiem i sobie nie wymyślam kolejności tygrysów. Wystarczy wyszukać „best of the best karate tiger” i już).
Grupa amerykańskich sportowców z dziedziny sztuk walki przygotowuje się do międzypaństwowego meczu pomiędzy USA i Koreą. W specjalnie przygotowanym ośrodku treningowym zjawia się cała śmietanka amerykańskiego naparzania (gwiazdorzy kina kopanego tacy jak Eric Roberts, Chris Penn i James Earl Jones :P), gdzie wspólnie trenują do pokazowych walk z ni mniej ni więcej, ale z przerażającymi azjatyckimi wojownikami z diabolicznym Dae Hanem na czele, ani chybi duchowym bratem Tonga Po. A gdy już potrenują zaczyna się mecz…
Obiektywnie rzecz biorąc, najlepszy chyba ze wszystkich „Karate tygrysów”. Subiektywnie również, bo w swoim życiu obejrzałem go dobre kilkanaście razy. Głównie dlatego, że bliżej mu do mainstreamu niż do vhs-owego kina lasy B, że w jego obsadzie znaleźć można autentycznie dobrych aktorów, bo i dlatego, że opórcz tych dobrych aktorów znajdują się też dobrzy wojownicy, czyli bracia Phillip i Simon Rhee wcielający się w role zaciekłych przeciwników z dwóch stron barykady. Szkoda, że pierwszy zniknął potem z kina, a drugi w sumie też, bo kaskaderów rzadko widać (wiadomo, o co mi chodzi :P), a w kaskaderkę właśnie poszedł.
BotB również doczekał się kilku kontynuacji. Trzech konkretnie rzecz licząc. I muszę przyznać, że dwójka podobała mi się chyba nawet bardziej od jedynki. No ale zawsze lubiłem Sonny’ego Landhama.
***
„Karate tygrys 5” [„The King of the Kickboxers”]
W piątej odsłonie kultowej serii znów na ekran powraca znany z dwójki Loren Avedon. Nazywa się już inaczej niż w dwójce, ale co tam. Ważne, że jedzie do Tajlandii, by pomścić śmierć swojego brata. Oryginalnie.
Sporo już napisałem i mi pewnie blox zaśpiewa, że za długa notka (EDIT: noo, zaśpiewał…), więc tu już będę się streszczał. Zresztą nigdy nie przepadałem za Billym Blanksem, więc co mu będę czas poświęcał…
A zanim przejdziemy do filmików załatwiających sprawę tej odsłony KT, to jeszcze warto wspomnieć, że mignął w nim w jednej z ról niejaki Keith Cooke, który zaraz potem wielkie wrażenie na mnie wywarł w „Chinie O’Brien”. Ale to również zupełnie inna historia.
***
No i to by było na tyle pierwszego odcinka „Legend VHS-u”. IMDb pod hasłem „Karate tygrys” podaje jeszcze „American Shaolin”, ale co IMDb może wiedzieć o Złotej Erze Video w Polsce.
(958)
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: Kickboxer: Vengeance. Recenzja remake'u filmu Kickboxer