×

Przed burzą [Storm Warning]

Australijczyk i Francuzka wybierają się łódeczką na ryby. Idzie im całkiem nieźle, aż tu nagle zbiera się na burzę i trzeba wracać. Problem w tym, że gubią drogę i wkrótce błąkają się bez celu po opustoszałej okolicy łódkę zostawiwszy na mieliźnie. I jak to zwykle bywa w przypadku opustoszałych okolic – pierwszy napotkany człowiek, a właściwie trójka ludzi, okazuje się być hodującymi trawkę psychopatami. No i nasi dość sympatyczni (szczególnie Francuzka) bohaterowie mają przerąbane.

Z australijskich filmów wynika w zasadzie jeden podstawowy wniosek. Nieważne, czy opustoszała okolica jest okolicą pustynną, czy może opustoszałymi krzaczorami w pobliżu większego zbiornika wodnego – zawsze mieszkają w niej psychopaci, którzy z grubsza żadnego bata w postaci karzącej ręki sprawiedliwości nad sobą nie czują i robią, co im się z grubsza podoba. To tak tylko w kwestii informacyjnej, gdybyście kiedyś chcieli jechać do Australii, a nie w kwestii narzekania na film, bo właśnie coś takiego chciałem obejrzeć. No może tylko w trochę lepszym wykonaniu, bo filmem-matką, który skłonił mnie do myśli „a może coś australijskiego o psychopatach bym obejrzał” był kapitalny „Wolf Creek” (którego filmwebową recenzję szczerze polecam – uśmiałem się jak nigdy; a jeszcze bardziej z komentarzy do niej: „Szczególnie zabawny jest zarzut, że filmowy psychopata nie ma nakreślonego rysu psychologicznego. Wspaniałe… To tak, jakby twierdzić że „Szczęki” / „Alien” są słabe, bo nie wiemy czy ktoś w dzieciństwie czasem nie bił rekina, bądź molestował aliena. Co za bzdury.”), do którego „Storm Warning” z żadnej strony się nie umywa. Ale na jeden seans można czas poświęcić, jeśli oczywiście nie chce się nic więcej od filmu poza to, że ktoś komuś robi krzywdę po zbyt długim wprowadzeniu, w czasie którego zaczynamy się nudzić.

No właśnie, zanim w „Storm Warning” zacznie się coś dziać, to mija sporo czasu, który niestety momentami za bardzo się dłuży. To nie jest „Wolf Creek”, który rozruch też miał długi, bo ani sytuacja bohaterów nie wydaje się taka przerąbana, ani człowiek nie denerwuje się, czy im się uda przeżyć czy nie, ani specjalnego napięcia nie ma i nerwowego wyczekiwania na ciąg dalszy… Inaczej, to wszystko w „Storm Warning” jest, ale zabrakło zdolnego scenarzysty/reżysera/łotewera, żeby to wszystko było bardziej przekonywujące. Bo tak naprawdę to naszym bohaterom przez cały film jakaś wielka krzywda się nie dzieje, choć autorzy filmu próbują nas na wszelkie sposoby przekonać, że oto stanęli przed sytuacją bez wyjścia i to przerażające, jakie kreatury można spotkać w zaniedbanym domu z marihuaną w przybudówce. Zamiast więc dać się połknąć klimatowi filmu, czeka się tylko aż się zacznie rozpierducha i na szczęście, gdy ta się zaczyna to jest na co popatrzeć.

Oprawcom ze „Storm Warning” daleko do psychopaty z „Wolf Creek” przez co film powędrował trochę w stronę czarnego humoru i lekkiej komedii (oczywiście skierowanej do troszkę zwichrowanych umysłów, a nie miłośników filmów z Meg Ryan) i może to dobrze, bo przynajmniej co jakiś czas można się pośmiać z dialogów typów:
– Nie jesteś taki sam jak twój brat. Nie jesteś psychopatą. Spojrzałam głęboko w twoje oczy i dostrzegłam, że jesteś inny niż brat.
– Oczywiście, mamy różne matki.
Jedno trzeba im jednak oddać. W końcu jakoś sensownie zachowują się w obliczu schwytania ofiary i robienia jej psychiczno-fizycznego kuku. Zawsze mnie zastanawiali ci wszyscy mordercy, którzy zabijali fajne laski i nie poświęcali ani chwili czasu, żeby nacieszyć nie tylko zbrodniczą chuć, ale i swoje męskie oko. Kurczę, tak sobie myślę, że gdybym ja był mordercą to najpierw bym się kazał takiej lasce rozebrać, pooglądał sobie co tam kryje pod kostiumem czirliderki i dopiero potem zabijał (mam nadzieję, że nie ma wśród Was żadnego psychiatry, bo w kaftanie byłoby mi nie do twarzy…). I w „Storm Warning” w końcu doczekałem się sceny, w której oprawcy ładnie proszą o to, by och ofiara pokazała im swój francuski tyłeczek, co też ofiara skrupulatnie robi. Brawo.

Podczas seansu „Storm Warning” przyszła mi ponownie do głowy niezbyt odkrywcza myśl, z którą zgadzam się od dawna. Otóż wg niektórych i w tym również mnie, w każdym filmie, nawet najbardziej gównianym znajdzie się jakaś jedna zajebista scena, dla której warto go obejrzeć. W „Storm…” było ich troszkę więcej, ale najzajebistszą z ich wszystkich była ta, którą naprawdę warto ofilmikować. Enjoy:


Storm Warning

Ostatecznie więc 4(6) dam, ale należy pamiętać, że tak naprawdę to każdy film z oceną poniżej 5(6) należy traktować jako taki, który wg mnie może zawieść na całej linii. Bo jak coś ma od 5(6) w górę, to fakt, że komuś się nie podobał uważam za potwierdzenie tego, że to coś z widzem jest nie tak, a nie z filmem 😉

PS. Oprócz śmiałego założenia, że od tej pory postaram się dorzucać do recek po jednej scenie, która była w tym filmie najzajebistsza (pewno szybko mi przejdzie ochota na tyle zachodu i niepotrzebnego męczenia się), przyszło mi do głowy jeszcze jedno założenie. Kto wie, może też dorzucał będę do recek złote myśli lub skojarzenia, które przyszły mi do głowy podczas seansu. Więcej tego będzie w następnej recce, ale i tu chciałby się czymś podzielić. Podczas oglądania „Storm…” Asiek siedział obok z laptopem na kolanach i surfował po stronie „Barw szczęścia”. I ja tak patrzę kątem oka na monitor parę minut po scenie z powyższego filmiku, widzę to zdjęcie:

i mówię: Wyglądają, jakby scenę seksu z koniem oglądali.
Wszystko kumam, ale żeby cztery razy w tygodniu z koniem……. 😉

PS2. Porada Wujka Dobrej Rady: polujcie tylko i wyłącznie na wersję unrated.
(919)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004