×

Przypadkowy mąż [The Accidental Husband]

Rozwaliło mnie szczerym śmiechem, gdy w hallu kina Atlantic przed seansem bodajże „Oszukać przeznaczenie 4” zobaczyłem plakat zachęcający do odwiedzenia kina podczas pokazów przedpremierowych „Przypadkowego męża”. „Zobacz film na miesiąc przed polską premierą!” głosił plakat, który wywołał u mnie szczery śmiech. No rzeczywiście, jest się czym podniecać. Film dawno wyszedł na DVD (nie u nas rzecz jasna) i nie ma najmniejszego powodu, aby lecieć do kina, a i tak jeszcze próbują człowiekowi ciemnotę wcisnąć, jakby przedpremierowy pokaz tego filmu rzeczywiście wart był jakiejkolwiek uwagi. No ale pewnie niektórzy się nabrali. Świeć Panie, że dystrybutorzy/kiniarze nie zrobili z tego reguły – opóźnić premierę o półtora roku, a przedpremierowy pokaz ogłosić wydarzeniem na skalę światową.

Dr Emma Lloyd (Uma Thurman, choć to wg mnie jedna z najpiękniejszych aktorek na świecie, to jednak trza przyznać, że czas jej nie służy) prowadzi audycję radiową, w którym radzi kobietom, jak powinny sobie radzić ze swoim życiem miłosnym. W wyniku jednej z takich porad od strażaka Patricka Sullivana odchodzi tuż przed ślubem narzeczona. Patrick postanawia się zemścić na pani doktor i utrudnić jej zamążpójście, które planowane jest na za parę dni. Fałszuje potrzebne dokumenty i w wyniku tego zostaje mężem Emmy, o czym biedna kobieta dowiaduje się od urzędasa, który staje okoniem, gdy ta chce wyciągnąć jakiś tam papier konieczny do ślubu z właścicielem jakiegoś tam domu wydawniczego (Colin Firth).

Niezbyt spełniony aktor Griffin Dunne (miał swoje pięć minut, ale poza tym raczej drugi plan) doszedł pewnego pięknego dnia, że może spróbuje reżyserii. Decyzja ta była moim zdaniem nawet udana, bo spod jego kamery wyszła m.in. jedna z moich ulubionych komedii romantycznych – „Miłość jak narkotyk” z Matthewem Broderickiem i Meg Ryan (byli kiedyś tacy aktorzy ;P). Niestety, swojej formy nie utrzymał i nigdy już nie udało mu się wypalić czymś choćby w połowie równie dobrym. „Przypadkowy mąż” jest próbą powrotu jego na pole komedii romantycznej (po drodze była jeszcze „Totalna magia”, ale toto nie było ani komediowe ani romantyczne, choć w bazach filmowych figuruje jako komedia romantyczna). Próbą nieudaną.

Film Dunne’a jest absolutnie wydumaną historyjką, której brak większego sensu. Historia, którą opowiada jest maksymalnie naciągana i przekombinowana i sprawia wrażenie jakby próbowała nas uszczęśliwić na siłę. Niby dochodzi do jakichś komediowych sytuacji, ale ze strasznym bólem i wydumaniem. A tak w ogóle to nie wiadomo do końca czy to na pewno jest komedia, bo jak na komedię jakaś taka za poważna jest (albo to tylko moje złudzenie), no i na pewno nie jest romantyczna, bo ta niby miłość tej do tego w ogóle nieprzekonywująca jest. Ogólnie więc wszystko niby jest na swoim miejscu, ale nie wychodzi z tego nic konkretnego i dobrego. Komedia romantyczna jest wystarczająco prostym gatunkiem filmowym (każda taka sama, prawda?), że nie ma potrzeby tego zmieniać na siłę. Kto lubi, ten lubi. Kto nie, ten nie. Ja lubię. Ale nie tę.

A najgorsza w całym filmie jest postać pani doktor, która bez ostrzeżenia zmienia się z konkretnej, nowoczesnej i zdecydowanej w swoich poglądach osoby przed radiowym mikrofonem w blond idiotkę w życiu codziennym. To jak to w końcu jest? To kobitka konkretna czy idiotka? Albo jedno albo drugie, bo w parze się te cechy gryzą za bardzo.

Dla miłośników Bollywoodów jest parę indyjskich wstawek, ale ani ziębią one, ani parzą. Plus taki, że nie skorzystano z okazji i nie wyśmiano naszych śniadych przyjaciół. A przecież zawsze można było iść na łatwiznę. Choć, kurczę, może jako głupia komedia to by było lepsze. Jako komedia romantyczna jest w każdym bądź razie stratą czasu. 2+(6)
(866)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004