×

Krwawe walentynki 3D [My Bloody Valentine]

Pisanie recenzji tego filmu po obejrzeniu go nie tak jak Pan Producent przykazał, czyli nie w trójwymiarze, ma tyle samo sensu, co samo oglądanie go nie tak jak Pan Producent przykazał – nie ma go w ogóle. Dlatego też, skoro obejrzałem go nie tak jak Pan Producent przykazał, pragnę jedynie zaznaczyć, że go obejrzałem, podzielić się może ze dwoma uwagami co najwyżej i w żadnym wypadku nie mam zamiaru go oceniać. Ocenianie po seansie 2D albowiem też nie ma sensu.

Zrealizowane w technice 3D „Krwawe Walentynki” przecierają drogę nawrotowi filmów 3D do kin. Pomysł nie jest nowy, kino już jakiś czas temu przeżyło swoją fascynację techniką ową, która miała zrewolucjonizować sposób pokazywania filmów, ale go nie zrewolucjonizowała. Jak będzie tym razem? Zapewne podobnie. Moda przyszła, moda przejdzie, ale póki co szykujmy się na kolejne filmy 3D, które przewiną się przez kina. Będzie „Pirania 3D”, będzie też „Final Destination 3D”, które na dobrą sprawę powinno być „Final Destinationem 4D”, bo trójka już była. Będzie tego pewnie jeszcze więcej i dobrze, bo „Krwawe…” mi w kinie umknęły, choć polecały seans dwa niezależne od siebie źródła. Nadrobiłbym czym innym.

Odchodzę o sedna (jak zawsze) i pragnę nadmienić, że już wiem jak czuł się bohater filmu „50 pierwszych randek” Dziesięciosekundowy Tom, którego pamięć starczała jedynie na te nieszczęsne 10 sekund i automatycznie zapominał, co się działo przez 10 sekundami, nie mówiąc już o dalszym czasookresie. Otóż pisząc te słowa czuję się dokładnie tak samo. Mam świadomość słów ostatnich, ale o czym pisałem przed kilkoma słowami – nie mam pojęcia. Zabawne uczucie spowodowane pewnie standardowym niewyspaniem. Jakby więc coś nie miało sensu, to jestem usprawiedliwiony. Tak, wiem, zwykle co napiszę nie ma sensu.

Jak przystało na każdy szanujący się slasher, bohaterami „Krwawych Walentynek 3D” są młodzi ludzie, którzy grają ludzi nieco starszych. Zwykle jest na odwrót i Jarek Jakimowicz gra Młodego Wilka, a tutaj na odwrót. Bohaterowie młodzi są tylko przez chwilę, a potem akcja przesuwa się naście lat do przodu i już tacy młodzi nie są. Do rodzinnego miasteczka wraca syn właściciela miejscowej kopalni okrytej niesławą. Otóż w podziemiach kopalni tej zasypany został krwawy seryjny morderca, który na ostrzu swojego kilofa mógłby wyryć wiele kresek, gdyby tylko miał czas to zrobić. On jednak czasu nie ma, bo biega w gazmasce po kopalni, mieście i okolicach i nie mówiąc ni słowa dokonuje swego krwawego dzieła. Dzieło to rzeczywiście jest krwawe – tytuł filmowi nadany został nieprzypadkowo.

Reżyserem „Krwawych…” jest Patrick Lussier, który, właśnie się zdziwiłem, wcale nie zrobił kariery francuskim krwawym horrorem i tym samym okazało się, że zawalił mi cały akapit, w którym miałem pisać o krwawych francuskich reżyserach. Pozostaje pytanie: z jakim krwawym francuskim reżyserem mi się ten spec od montażu bawiący się od czasu do czasu w reżysera. Aha, już wiem, z Pascalem Laugierem od „Martyrs„. No podobnie się nazywają… Tak czy siak Lussier choć nie jest krwawym Francuzem, to doświadczenie w horrorach ma. Pod jego nożyczkami ukształtowały się wcześniej takie hity jak m.in. „Krzyk” Cravena (ogólnie jego nadworny montażysta), „Mimic” del Toro, „Wampir w Brooklynie”… Żartowałem z tym ostatnim.

No i co? Wyprawszy z techniki 3D, z filmu nie pozostaje dużo więcej niż standardowy slasher. Oni uciekają, on ich goni, a potem tracą głowę w przenośni i dosłownie oczywiście też. Jak przystało na dobry slasher po ekranie przez pięć minut lata całkiem goła baba, której obecność uzasadnienia wiele nie ma, ale komu one w zasadzie potrzebne. Śmierci kolejnych bohaterów są efektowne i krwawe, choć niekiedy efekty gore są wyjątkowo toporne, co zrzucam na karb „transformacji” w 2D. Zresztą film w takiej wersji zbyt często przypomina teatr telewizji, co dodatkowo nie sprawia, że nie jest zbyt atrakcyjny w wizualnym odbiorze. Oglądać go więc w zasadzie w 2D nie ma sensu wcale, ale co zrobić, gdy w kinach już tego nie grają, a chciałoby się obejrzeć? No można rzucić okiem tak jak i ja to zrobiłem, ale chyba tylko pogłębi to żal, że nie można było całości zobaczyć w trójwymiarze. gambit ma eksperymentować z oglądaniem w 3D z blureja – poczekamy więc na efekty tych eksperymentów. Może nie wszystko jest stracone.

No i na koniec za jedną rzecz chciałem „Krwawe…” pochwalić. Zwykle w slasherach jest tak, że mamy pięcioro bohaterów na krzyż i oni giną przez cały film, co sprawia, że całość jest nudna, bo z grubsza połowa schodzi na oglądaniu jak się gonią bez zachowania sensu (ofiara ucieka galopem, oprawca dogania ją kulejąc). Tutaj wielki szacun dla pana Lussiera. Ledwo się film nie zaczął, a już było ze dwadzieścia trupów, a za chwilę gdy pojawiło się tych kilku bohaterów na krzyż westchnąłem tylko, bo czułem, że teraz będą ich po jednym co dwadzieścia minut zabijać. Źle czułem. Po kolejnych pięciu minutach oni też już wąchali kwiatki od spodu. Mówiąc więc wprost: przerób nasz morderca w gazmasce z kilofem ma imponujący i za to „Krwawe…” należy pochwalić niezależnie od tego, czy ogląda się je w 2D czy w 3D.

Aha i jeszcze minusik za perfidne wykorzystanie Walentynek, którymi całkowicie ułatwiono sobie promocję filmu, a wepchnięto je do fabuły tak topornie, że aż żal.pl.
(815)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004