×

Lost – finał 5. sezonu – dlaczego nie podobała mi się końcówka

Nie było wczoraj okazji napisać ciut więcej, a zdążyłem tylko zauważyć, że wczorajsza końcówka piątego sezonu „Zagubionych” była wybitnie chu jo wa. Dziś rano w komentarzach czekało na mnie pytanie: co konkretnie mi się nie podobało w końcówce? Odpowiem w nowej notce, będzie lepiej widać niż w komentarzach, gdzie może utonąć et cerata.

No to tak…

Końcówka sezonu serialu (a w szczególności końcówka Losta) powinna być z gatunku tych wgniatających w fotel i zostawiających widza z rozdziawioną japą. Jednym słowem takie JEB na koniec. No i piąty sezon, nie da się ukryć, skończył się takim JEB, bo w końcu większego JEB od wybuchu jądrowego trudno sobie wyobrazić. Tyle że był to wybuch spodziewany przynajmniej w 50%. No bo co się mogło wydarzyć, gdy Jack postanowił zdetonować bombę?
a). Jack (lub ktokolwiek inny) bombę zdetonował.
b). Jack (lub ktokolwiek inny) bomby nie zdetonował.
Te dwie rzeczy były pewne przed rozpoczęciem oglądania odcinka, więc nie wypadało raczej na nich kończyć sezonu. To po mojemu pójście na łatwiznę i chyba lekka niepewność, w którą stronę ma się to wszystko toczyć. Zakończyli więc asekuracyjnie i teraz mają ponad pół roku, żeby pogłówkować, jak to dalej poprowadzić. Dwa odcinki finału były bardzo dobre, działo się wiele itd., ale sama końcówka, ostatnia scena konkretnie, pozostawiła we mnie niedosyt, bo czekałem na coś, czego przewidzieć się nie dało. A że bomba wybuchnie (bądź nie) wiedziałem, więc co to za cliffhanger? Powinno być coś, czego absolutnie się nie spodziewałem.

Zabrakło więc jednej sceny na koniec, żebym nie marudził. Takich dwóch Portugalczyków siedzących na biegunie i grających w szachy. Kto się wtedy spodziewał takiej końcówki, czystego WTF? Raczej nikt. A wczoraj? Od kilku odcinków zmierzano do tego, czym się to wszystko zakończyło. Jeszcze tylko Miles zasiał wątpliwość w sprawie: a może Incydent to wybuch bomby właśnie? i tyle. Czekałem na coś więcej niż cudowne przeżycie Juliet i łupnięcie kamieniem w bombę.

No dobra, pewnie powiecie: to jak taki mądry jesteś to powiedz, jak byś to lepiej skończył. Na szczęście nie jestem autorem scenariusza „Losta” i nie muszę nic wymyślać, ale z drugiej strony mogę, więc mnie na ten przykład podobałoby się takie zakończenie:

Juliet wali kamieniem w bombę, wybuch CUT TO lotnisko w Los Angeles. Samolot O815 ląduje, otwierają się drzwi, gra jakaś rzewna muzyczka, a z samolotu wysiadają po kolei znani nam bohaterowie. Wylądowali, nie znają się, idą do terminalu wolnym krokiem, słońce zachodzi, full romantik. Wchodzą do terminalu, podchodzą pod okienko, w którym siedzi jakiś kolo w dziwnej czapce. Kolo uśmiecha się i pyta stojącego przed okienkiem dajmy na to Jacka: Zdrastwujtie, pasport u was jest? Muzyczka zmienia się z rzewnej, na zaniepokojoną. Jack zbity z tropu. Pasport, kakij dokiument – powtarza kolo. Jack podaje mu swój paszport i widzi, że ten paszport jakiś taki dziwny. Kolo sprawdza, mówi: Spasiba, sliedujoszczij – kiwając na Sayida. I tak odprawia wszystkich, którzy potem stoją w grupce w terminalu i zastanawiają się WTF. Kolo dziwny, odprawa dziwna, LAX też jakieś dziwne, całe zapisane dziwnymi literami – teraz dopiero zwrócili na to uwagę. Do terminalu nagle wpada Ben, podbiega do grupki, patrzy na nich wszystkich i mówi: come with me if you want to live FADE OUT…

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004