×

Ong Bak 2

Nie jest dobrze, gdy największym przechujem w całym filmie jest facet z koszem na śmieci na głowie…

Oczekiwania miałem bardzo duże, bo i okres oczekiwania na następny film Tony’ego Jaa był bardzo długi. Po drodze jakiś „Bodyguard 2” był, ale nie sądzę, aby to akurat było oglądalne (gdyby było, to bym widział, jak sądzę…), a zresztą Tony tam chyba nie gra pierwszych skrzypców. Od świetnego „Tom Yum Goong” minęły już jakieś trzy lata, więc siłą rzeczy można było się spodziewać, że przez ten czas wymyślą coś co zryje beret i w ogóle. Tony Jaa w kontynuacji swojego pierwszego hitu nie tylko wystąpił w roli głównej, ale i wyreżyserował ten film (przy scenariuszu też chyba grzebał) i może właśnie ta podzielność uwagi sprawiła, że film zupełnie nie wyszedł? Bo tak, „Ong Bak 2” jest, kolokwialnie mówiąc, do dupy niestety. Tym bardziej dziwią dobre jego oceny na IMDb.

Już pierwsze niewyraźne zwiastuny na YT były jakieś takie niepokojące. Autochtony jakieś takie bliżej nieokreślone, baśń z dalekiej przeszłości, łotewer – cóż to niby miało mieć wspólnego z jedynką? Ciężko było powiedzieć, bo tajskiego nie znam. Pozostało czekać na całość i rozkminić wspólny mianownik. Po obejrzeniu całości – wspólnego mianownika nie dostrzegam. No jest Tony Jaa i jest też ten łysy wkurzający komediant przez chwilę w standardowo mało śmiesznej scenie i jeszcze tytuł ten sam. Cała reszta to zupełnie inna historia. Nie pamiętam jedynki, być może było tam coś, co by łączyło te dwa filmy. Kojarzy mi się jakaś opowieść z dawnych czasów wpleciona w fabułę (choć możliwe, że było to w „Tom Yum Goong”), no i to takie drzewo, które być może dorosło do naszych czasów z pierwszej części.

Bo akcja dwójki ma miejsce w XV wieku w lasach Tajlandii. Młody syn jakiejś tam ważnej persony zostaje cudem ocalony z zamachu niedobrych badgajów. Dorasta w towarzystwie miejscowych piratów, gdzie uczy się sztuki walki wręcz, operowania bronią i biegania po słoniach. A gdy się w końcu nauczy rusza na srogą pomstę w zapalczywym gniewie.

No i cóż rzecz. Pierwsza godzina nudna jak flaki z olejem. Mało się tłuką, a jak się już tłuką to cienko jakoś tak. Lepiej niż w „Chocolate„, gdzie co trzeci cios dochodził celu, a co czwarty miał jakąś tam siłę, ale i tak nic efektownego w tym mocowaniu się z laską ucharakteryzowaną na wronę i innymi gościami, którzy pojawiali się tylko po to, żeby Tony im nakopał. Potem zaczęło być dużo lepiej i Tony złapał formę w naparzaniu wszelkiej maści ubranych na czarno asasynów, ale nie oszukujmy się – gdzie tam tym walkom do finałowej rozpierduchy z „Tom…”, gdzie przez kilka minut złamano chyba najwięcej kończyn w historii kina. Próżno też szukać choćby w połowie tak dobrej sceny jak nawalanki pod hasłem „fuck muay thai” z pierwszego OB, czy nakręcone w jednym ujęciu pacyfikowanie hotelu piętro po piętrze z „Tom…”. Gdyby to kto inny wystąpił w tym filmie w roli głównej, to może byłoby się czym podniecać, ale po Tonym Jaa trzeba spodziewać się więcej, bo wiadomo, że on potrafi dużo więcej niż pokazał w OB2. Ewentualnie już się wypśtykał z pomysłów i pokazał wszystko, co ma najlepszego w poprzednich filmach, a teraz będzie odgrzewał tylko stare kotlety. Tego bym nie chciał.

Nie zawodzą chyba tylko ładne zdjęcia dżungli, krajobrazów i innych takich. Cała reszta jest wyjątkowo nudna i sztampowa niestety. Zwykła nawalanka jakich tysiące. 3(6).

I tylko nie wiem, czy przypadkiem wyszły im (Tony’emu i kolegom) te dwa pierwsze filmy, o których wspominałem tu już z dziesięć razy, czy przypadkiem im ten jeden nie wyszedł.
(776)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004