Rogue

Grupa turystów wybiera się na zwiedzanie dzikiej, australijskiej przyrody. Wsiadają w łódkę, płyną przed siebie, aż spotykają wielkiego krokodyla, który chce ich zjeść. Zaczynają więc robić standardowo głupie rzeczy, a krokodyl przechodzi od chęci do czynów i zjada ich jednego po drugim.

Nie obiecywałem sobie za dużo po najnowszym filmie Grega McLeana, bo tak po prawdzie to nawet nie wiedziałem, że coś kręci, a sam film wpadł w moje łapy zupełnym przypadkiem. Wielka japa krokodyla na plakacie nie była zbyt zachęcająca, ale bądź co bądź na następny film reżysera świetnego „Wolf Creek” grzechem byłoby nie rzucić okiem. Rzuciłem więc.

Wychodzi na to, że schematy działania w pewnych rzeczach są stałe i niezmienne. Jest sobie bowiem zdolny reżyser, któremu udaje się za psie pieniądze nakręcić fajny film, przychodzą do niego bracia Weinsteinowie i mówią, że z chęcią wyprodukują jego następny film. A zdolny reżyser pod okiem Dimension Films kręci jakąś pierdołę, która tak na dobrą sprawę nie wiadomo po co w ogóle powstaje. Serio nie rozumiem idei powstania tego filmu. Po kiego grzyba opowiadać jakieś nudy bez krzty oryginalności i pomysłu? Myślę, że McLean nie pisał scenariusza do „Rogue” dłużej niż tydzień, a i to chyba za dużo, jak na efekt końcowy.

Z zaskoczeniem stwierdzam właśnie na IMDb, że „Rogue” został wyżej oceniony od „Wolf Creek”. No dajcie spokój! I jak tu wierzyć ludziom, którzy oceniają filmy w ten sposób? Przecież „Wolf…” to przy „Rogue” arcydzieło. Naprawdę, jeśli przyjdzie któremuś z Was napalić się na nowy film tego kolesia, co zrobił ten zajebisty film z czwórką aktorów, to wybijam Wam właśnie z głowy ten pomysł. „Rogue” to właściwie to samo, tyle że aktorów jest więcej, mają bardziej znane nazwiska (Radha Mitchell coś nie ma szczęścia do horrorów – jak nie nudny „Silent Hill” to teraz to; a Michael Vartan wystąpił w jednym odcinku „Przyjaciół” – zagrał syna Toma Sellecka), no i jest nieporównywalnie mniej brutalny. I jeszcze brakuje mu oryginalności i przebłysku jakiegokolwiek pomysłu. Trzy lepsze teksty na krzyż nie czynią dobrego scenariusza. W „Wolf…” człowiek przejmował się losem bohaterów i życzył im, żeby przeżyli. W „Rogue” nie ma znaczenia, który z bohaterów kiedy zginie. A na dodatek gdzieś się chyba zawieruszył kawałek scenariusza, bo kilka postaci jest wyjątkowo tajemniczych i choć aż się o to prosi, nie dane nam się o nich nic dowiedzieć. Najlepszy jest kolo, który przyjeżdża z urną z prochami. Coś tam między wierszami można przeczytać, że to prochy jego żony, ale sądząc po jego minach, nic tylko czekać, jak opowie wstrząsającą historię jak to już tu wcześniej byli z żoną i spotkali tego wielkiego krokodyla i teraz przyjechał się na nim zemścić. Czekam do tej pory choć film skończyłem oglądać pół godziny temu. Albo ta babka co trzy i pół roku walczy. Ale o co? Mądry jestem, więc się domyśliłem, że z rakiem, ale jak mówię, to tylko domysły. Zabieg to pewnie celowy, ale moim zdaniem zupełnie nietrafiony i tak, jak mówię – człowiek ma wrażenie, że dziesięć kartek ze scenariuszem, gdzieś się zawieruszyło w akcji.

Fajne w tym filmie są tylko krajobrazy. I jeszcze krokodyl jest fajny. Prawdziwy z niego „słodziak” (nie lubię tego słowa, więc nie wiem, dlaczego go teraz używam). Nic tylko zamienić go na pluszową zabawkę i sprzedawać. Byłoby na niego warto wydać pieniądze, bo na sam film to już szkoda złamanego centa. Sori, panie MacLean. To, ż panu Neilowi Marshallowi udało się mnie nie zawieść, nie oznacza, że dla pana też bęę łaskawy. Zwracaj pan półtorej godziny mojego życia!
(627)

Skomentuj

Twój adres mailowy nie zostanie opublikowany. Niezbędne pola zostały zaznaczone o taką gwiazdką: *

*

Quentin

Quentin
Jestem Quentin. Filmowego bloga piszę nieprzerwanie od 2004 roku (kto da więcej?). Wcześniej na Blox.pl, teraz u siebie. Reszta nieistotna - to nie portal randkowy. Ale, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć, to tak, jestem zajebisty.
www.VD.pl